sobota, 12 grudnia 2015

At the end we will celebrate

Współpraca i wsparcie merytoryczne: Tunnag. Dziękuję Ci za całą pomoc!

Działo się, oj, działo. Kiedy Shannon wspomniał pod koniec trasy, że będziemy świętowali, nie sądziłam, ba, nie zakładałam, że wszystko się tak potoczy. Impreza musiała zaczekać do momentu, kiedy uporałam się z chorobą, jednak wyglądało na to, że starszy z braci zechciał wykazać się cierpliwością, ponieważ mieli być na niej wszyscy, którzy pomagali nam w przygotowaniu i obsłudze tego długiego i niezapomnianego wydarzenia. No i oczywiście masa innych osób z artystycznego półświatka.

W szpitalu spędziłam niespełna dwa tygodnie: Jared pojawiał się codziennie, kilka razy wpadła też Constance, zajrzał też Shann, zapewne dlatego, że nadal nękało go poczucie winy ze względu na wpływ Jareda, który – jak dodał – odgryzł mu się w czasie jednego z krótkich spotkań zespołu - ale długo nie wytrzymał, tłumacząc się, że szpital to nie jest jego ulubione środowisko; dwa albo trzy razy śmiałyśmy się do rozpuku z Dai, kiedy do mnie przyjechała, tłumacząc się, że muszę skonsultować dla niej zdjęcia – tak naprawdę jednak poprawiała mi nastrój - przez co pielęgniarki patrzyły na mnie później jak na kogoś niespełna rozumu, Emma dzwoniła, żeby dowiedzieć się, czy nie potrzebuję czegoś, co mogłaby wcisnąć Jaredowi, a jemu nie wspomniałabym z jakiegokolwiek powodu, że chcę jakąś konkretną, typowo babską rzecz…

Ostatecznie pani doktor udało się opanować szalejącą w moich płucach infekcję, choć wymagało to sporo wysiłku. I całej mieszanki leków – nie wiem, ile dziwnych kroplówek z praktycznie nienazywalną zawartością podanych przez pielęgniarki po zaledwie półtorarocznej edukacji – to ja już miałam za sobą więcej nauki, żeby móc pracować! - wsączyło się w moje żyły i ile musiałam się nałykać niedobrego syropu, po którym jednak znacznie lepiej mi się oddychało, więc mogłam to wybaczyć.

Było to jakieś dziwne zapalenie bakteryjne, które, według pulmonologa, przywiozłam jeszcze z Europy, inkubując do momentu ujawnienia się już na miejscu, w domu. Z dwojga złego, lepiej, że dopiero tutaj, a nie tam, gdzie mogłabym utknąć na dłużej. Oczywiście, po wyjściu z kliniki w domu musiałam brać jeszcze niektóre leki i oszczędzać się, czego z nadmiernym wręcz zadowoleniem dopilnował Jared, praktycznie stojąc przed kalendarzem z zegarkiem w ręku. Widziałam kątem oka, jak uśmiecha się pod nosem, pilnując pór posiłków, tego, żebym nie siedziała zbyt długo przed komputerem, pamiętała o piciu… Zaczęliśmy przed moim pobytem w szpitalu przygotowywanie projektu, podsumowującego trasę, więc musiałam wybrać najlepsze zdjęcia i nagrania, a on mnie przed tym powstrzymywał. Czasem działało mi to na nerwy. Wiedziałam jednak, że tak naprawdę chce dla mnie jak najlepiej.

Na początku było spokojnie, ale Shann jak Shann, on miał zupełnie inne upodobania w przeciwieństwie do Jareda i nie wyobrażał sobie imprezy jako herbatki z przyjaciółmi. Całe popołudnie w naszym ogrodzie dudniła głośna, elektroniczna, przeładowana basowymi, przeplatającymi się z nierzeczywistymi, piskliwymi dźwiękami muzyka, bardzo podobna do tej, którą słyszałam już przed koncertem w Polsce. Poznałam w międzyczasie sporo nowych osób: paru DJ’ów, co chwilę zamieniających się przy konsoli – bliskich przyjaciół Shannona, kogoś z wytwórni, wpadli też znajomi Jareda z jego kręgów, a ja w sumie przez większość czasu przewijałam się między gośćmi, usiłując znaleźć swoje miejsce.

Zamieniłam parę słów z Anastasią, modelką, którą, jak wiedziałam od Emmy, przez jakiś czas podejrzewano o związek z Jaredem, jednak ostatecznie była to czysto biznesowa sprawa. Reni gdzieś zniknęła, Shayla rozmawiała z przyjaciółką, a ja snułam się po ogrodzie, zerkając na grupki, które z napojami w rękach zdążyły rozdzielić się dookoła, rozmawiając na różne tematy, jednak ja nie mogłam znaleźć sobie jednego miejsca. Niektórzy kiwali się w rytmie hipnotycznej muzyki, do której moje uszy nie były nawykłe. Cóż, nie była to moja wina. Taka natura.

Cieszyłam się, że mogłam nieco odetchnąć, szczególnie po tak wytężonym ostatnio okresie pracy. Nie mieliśmy prawie wcale czasu wolnego, ponieważ między kolejnymi koncertami albo docieraliśmy na miejsce, padając bez sił na hotelowe łóżka, albo w momentach, kiedy nie robiłam zdjęć, na zapleczach sal koncertowych czy stadionów starałam się pomagać Emmie i innym osobom w rejestracji fanów z biletami VIP. Wytężaliśmy swoje siły ostatnio do granic możliwości i widziałam, że Jared stara się zamaskować wszechogarniające zmęczenie, jednak znałam go już dobrze i doskonale wiedziałam, jaka jest prawda.

Kiedy po koncercie w Zurychu, po przeniesieniu daty, zszedł w ciszy, wycierając włosy z wody, którą na siebie wylał w czasie koncertu, pijąc mleko migdałowe i nie odzywając się do nikogo ani słowem, wiedziałam, że coś jest nie tak. Kiedy spał, budziłam się w nocy, widząc, jak kręci się pod kołdrą, mruczy coś przez sen i prawie się przebudza, zlany zimnym potem. W chwilach takich jak ta, delikatnie głaskałam go po ramieniu aż do momentu, kiedy się uspokajał i zasypiał niezbyt mocno… Raz przyznał mi się, że czasem miewa bardzo intensywne sny, ale to nic poważnego.

- Przeproszę was, ale niestety, trochę źle się czuję. Boli mnie głowa i chciałbym odpocząć. – Jay podszedł do nas, siedzących na leżakach przy basenie i śmiejących się z kolejnego już kawału, zaserwowanego nam przez Tomo. Aż do tego momentu dosyć długo szukałam grupki, przy której mogłabym pozostać, jednak niedługo po tym, kiedy spacerowałam po ogrodzie, usiłując znaleźć miejsce dla siebie, przez przypadek usłyszałam szelesty w krzakach, rosnących zaraz za donicami z kwiatami. Podeszłam nieco bliżej z miną, nie zwiastującą niczego dobrego, odsunęłam od siebie gałązki… i w tym momencie moim oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Patrzyłam na nich z wyraźną dozą niepewności, obserwując, jak wychodzą zza krzaka z uśmiechami na twarzach. Jeden z nich skłonił mi się, ściągając z głowy kapelusz i prawie że zamiatając jego rondem trawnik w staroświeckim ukłonie.

- Mademoiselle, je m’appelle… - łamaną francuszczyzną z tragicznym amerykańskim akcentem mężczyzna w kapeluszu odezwał się, urywając, gdy spojrzałam na niego z niekłamanym zaskoczeniem. Nie znam francuskiego, może kilka słów, ale w mojej opinii zdecydowanie lepiej tym językiem posługiwał się Jared, choć robił to rzadko i w niewielkim stopniu. W Paryżu szeptał mi na każdym kroku czułe słówka, cóż, w mieście miłości odpowiedni język był podstawą. Podobno w mowie Francuzów istnieje aż szesnaście różnych określeń na jedno, tak proste z pozoru słowo: miłość.

- Dillon, weź nie piernicz. – drugi mężczyzna uciszył bełkoczącego w dalszym ciągu po francusku towarzysza. Nie wyglądał na uszczęśliwionego obecnością na „domówce”, jak nazwał imprezę Shannon. Niestety, jego prośba okazała się bezskuteczna, aż do momentu, gdy bez żadnych skrupułów pacnął w głowę mężczyznę, tak, że jego kapelusz diametralnie zmienił swoją oś położenia względem jego ciała. – To na otrzeźwienie.
- Porter, zamknij szczękę, zabieraj ode mnie łapy i won mi stąd. – po krótkiej tyradzie uświadomił sobie, że nadal stoję, wpatrując się w nich. – Madame, pardon, te słowa nie powinny nawet wyjść z mych ust. – teatralnie przeciągał sylaby, strasznie irytując mnie tym zachowaniem. Sytuację uratował jednak na moje oko młodszy z nich, uśmiechając się.
- Przepraszam za kolegę, on już taki jest. Wiekiem może i dobija do klubu wielkich umarłych, ale ku memu zdziwieniu, w dalszym ciągu wymaga specjalnej uwagi i ogromnej troski, nigdy nie wiadomo, jakie szaleńcze tornado przejdzie w tym połowicznie pustym czerepie. Pozwoli pani, że się przedstawię?
- Może najpierw niech mi panowie wyjaśnią, co robili panowie – tu ironicznie zaakcentowałam - za krzakiem w ogrodzie mojego narzeczonego?

Przez moment przyszło mi na myśl, że są parą… co w LA było normalne i dość prawdopodobne. Szczególnie w środowisku artystycznym.

- Za chwilkę wyjaśnię w moim i kolegi imieniu. Nazywam się Porter Robinson, a to jest Dillon Francis. – słysząc swoje nazwisko, mężczyzna w kapeluszu uchylił go w powitalnym geście. – Bonjour, mademoiselle.

Uśmiechnęłam się ostrzegawczo. Natychmiast chciałam wiedzieć, co się tutaj tak właściwie wyrabia.

- Zostaliśmy zaproszeni przez Shannona. Ale wydaje mi się, że Dill czuje się tu znacznie lepiej. Takie sytuacje nie są absolutnie w moim typie. – dodał. Cóż, skracając imię Francisa, o którym tak właściwie nie wiedziałam zupełnie nic, poza tym, że jest totalnym pajacem, przypomniało mi się znaczenie tego pieszczotliwego zdrobnienia: koper. Niezwykle adekwatne, zważając na to, że jego nierówno rosnący, krótki zarost rzeczywiście przypominał gałązki koperku.
Kiedy spojrzałam w dal, czupryna Shanniego mignęła mi pomiędzy innymi głowami, więc natychmiast zwróciłam się do Portera.

- Tam jest Shann, może z nim wszystko sobie wyjaśnicie. – wskazałam ręką na grupkę mężczyzn stojących dalej. – Nie lubisz chyba takich zgromadzeń, prawda?
- Aż tak widać? – na twarzy mężczyzny malowało się wyraźne zaskoczenie.
- Widać, widać. Mam znajomych, którzy reagują alergią na imprezy, więc to rozumiem.
- Dill, idziemy. – zawołał go, odwracając się lekko. – Dillon. – kiedy ten nie zareagował, podszedł, ciągnąc go za ramię za sobą. – Jakby go przykuło do tej ziemi. – mruknął na tyle głośno, że usłyszałam, co sądzi o sytuacji, w jakiej się znalazł. – Im szybciej się go pozbędę, tym lepiej. - Zwolniłam przy grupce, podchodząc do Shannona.

- Znalazłam chyba kogoś, kogo zaprosiłeś. Pozostawiam panów w dobrych rękach. – zwróciłam się do Portera i Dillona, uśmiechając się.
- Nia, zaczekaj. Jest tu ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić. Proszę, Anton, poznaj Nię, naszą fotograf, Nia, to jest Anton, jeden z dzisiejszych DJów i naszych wspólnych znajomych.
- Nia Fallon. – odpowiedziałam na uścisk dłoni.
- Anton Zaslawski – nazwisko mężczyzny zabrzmiało z lekka europejsko – ale tak właściwie wszyscy tutaj mówią na mnie Zedd. Już natrafiłaś na Dillona? Mam nadzieję, że to spotkanie nie pozostawi w twojej psychice żadnych drastycznych śladów. Jeśli tak, współczuję.
- Przeżyłam, ale obawiam się, że niewiele brakowało.
Zedd spoglądał na mnie z podziwem, po chwili zwracając się do Francisa.
- Zgól ten koper, synu. Zaczynasz zarastać.

Całe towarzystwo zaczęło głośno się śmiać z niezrozumiałego dla mnie żartu. O co chodziło?

- Później ci wyjaśnię. – DJ odezwał się do mnie konspiracyjnym szeptem. – Właśnie, Porter, nie musisz już robić za jego niańkę, teraz kolej Shannona.
- Nie ma sprawy. – Leto przybił mu piątkę, uśmiechając się. – Ale dzięki, że wpadłeś choć na chwilę, miło było popatrzeć na twoją twarz.

- Świetnie, tu jesteście, Zedd, Nia, chodźcie. Właśnie, ty zniknęłaś bez słowa, szukałem cię. – nagle obok nas pojawił się szeroko uśmiechnięty Tomo, zgarniając nas z niewielkiego kręgu. Boże, czy temu człowiekowi kiedykolwiek kończył się dobry humor? Shannon gdzieś zniknął, zabierając ze sobą Dillona i zostawiając nas samych, a ja, korzystając z chwili, kiedy Chorwat nas nie zabawiał, kontynuowałam rozmowę z Antonem. Był naprawdę miły i dowiedziałam się, że są bardzo dobrymi znajomymi zarówno z Jaredem, jak i Shannonem. DJ był od nich znacznie młodszy, ale widać było, że podobie jak i w moim wypadku nie stanowiło to żadnego problemu; jego uśmiech sprawiał, że na twarzach innych radość malowała się bez większych trudności.
- Nia, będę na górze, okej?
- Nie ma sprawy, ja jeszcze chwilę posiedzę. Potrzebujesz czegoś? – podniosłam się z leżaka z myślą, że jeśli pójdę razem z nim, może trochę się uspokoi.
- Nie, nie musisz.
- Skoro tak uważasz… Przyjdę później.

Kiedy Jay odszedł, wróciłam do rozmowy z Zeddem.
- Nie wiem, czy Jared pokazywał ci nasz wspólny program, który zrobiliśmy. Kojarzysz Hayley Williams?
- Tą z, czekaj… jak się nazywał ten zespół? Taka ruda, teraz chyba krótko obcięta? Gdzieś mi mignęła. Raczej nie oglądam teledysków, żeby się nie sugerować.
- Tak, to ona, z Paramore.
- Tego słowa mi brakowało.
- Właśnie, więc nagrałem z nią kawałek, „Stay The Night” i później zagraliśmy to z Jaredem, Jamie’em i Stevie’em na żywo w czasie jakiegoś nagrania dla fanów jego zespołu.
- Muszę go poprosić, żeby pokazał mi tą piosenkę.
- Szczerze mówiąc, podsunęłaś mi pewien pomysł. – muzyk podrapał się po głowie.
- Jaki? – spojrzałam na niego z ciekawością.
- Nagrać to jeszcze raz, ale tym razem z obojgiem. Hayley i Jayem. To mogłoby fajnie brzmieć.
- Żebym mogła oceniać, najpierw muszę posłuchać. Miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę iść znaleźć sobie coś do picia. W innym razie moje gardło zmieni się w pustynię Mojavi. - odparłam z uśmiechem.
- Jasne, rozumiem. Muszę pogadać jeszcze z kilkoma osobami, więc nie martw się, nie będę siedział tutaj sam jak palec.
- Miło mi było cię poznać. – wymieniliśmy pożegnalny uścisk, po czym poszłam do kuchni w poszukiwaniu mrożonej herbaty albo czegoś podobnego. Znając Jareda, wiedziałam, że na pewno przygotował coś chłodnego dla nas, mając na względzie fakt, że z alkoholi (a to i tak bardzo rzadko pitych) tolerowaliśmy oboje jedynie wino. Wchodziłam po schodach cicho, mając na względzie, że może siedzieć w pokoju z otwartymi drzwiami, jednak kiedy minęłam szeroko otwartą sypialnię, nie było go w niej, a wszystko wyglądało dokładnie tak, jak przed imprezą.

Weszłam do kuchni, natychmiast kierując się w stronę lodówki. Potrzeba napicia się czegoś naprawdę zimnego wygrała, odsuwając na bok wszystkie inne myśli. Kiedy już nalałam do wysokiej szklanki lemoniady, do której dodałam jeszcze kilka kostek lodu, usłyszałam kroki i odgłos zamykanych drzwi. Kiedy odwróciłam się ze szklanką w dłoni, Shannon stał w przejściu, uśmiechając się tajemniczo.

- Wreszcie mamy okazję, żeby porozmawiać. Nie zajmę ci dużo cennego czasu.

Patrzyłam na perkusistę wielkimi oczyma, kiedy ten powolnie stawiał kolejne kroki w moim kierunku. Boże, co on chce zrobić? Kiedy już podszedł, drżącymi dłońmi trzymałam szklankę, z której zdążyłam upić zaledwie niewielki łyk, próbując lemoniady. Wyciągnął mi ją z rąk, stawiając na wysepce i opierając się o nią zaledwie kilka centymetrów ode mnie.

- Wiesz, chciałem ci podziękować. Przejrzałem już część zdjęć z naszej trasy i wydawało mi się, że nie podołasz temu zadaniu, dodając do tego, że nie miałaś wcześniej tego typu doświadczeń. Zresztą, Jay też jest naprawdę zadowolony. – uśmiechnął się, biorąc z wyspy ciemną butelkę, której wcześniej nie zauważyłam i pociągając łyk. – To sok. Nie chcę dziś pić alkoholu.
- Praca bardzo mi się podobała. Cieszę się, że jesteście usatysfakcjonowani. – odparłam, lekko się uśmiechając. Cóż, wszystko, co powiedziałam, było zgodne z prawdą. Ja też byłam szczęśliwa.

Shann odstawił picie, przyciągając mnie do siebie i przytulając. Przytulanie w jego wykonaniu to nie było to samo, co przytulanie Jareda, dziwnie się czułam, nie mogąc oprzeć głowy na jego ramieniu lub wtulić się w obojczyk. On był przecież prawie mojego wzrostu! Mężczyzna pogłaskał mnie po włosach, zmuszając tym do obrócenia głowy w jego stronę. Patrzyłam na niego z niepokojem, kiedy nieco ciaśniej mnie objął.
- Czego ode mnie oczekujesz? – szepnęłam. – Prawie nie mogę oddychać.
- Tylko jednej rzeczy. Spokojnie.

Posłuchałam, opuszczając na moment wzrok. To była moja zguba, gdyż poczułam, jak wpija mi się w wargi i lekko przygryza jedną z nich. Nie protestowałam (a powinnam; aż dziw, że nie zareagowałam – cóż, moje zaufanie do braci Leto najwyraźniej pozostawiało wiele do życzenia), choć był mniej delikatny, niż Jared, kiedy całował. W chwili, kiedy na sekundę się odsunął, złapałam oddech, czekając, co zrobi dalej. Niestety, to nie był koniec. Po raz kolejny mnie pocałował, tym razem zdecydowanie bardziej brutalnie, wdzierając się językiem do moich ust. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam zrobić nic, nawet się oderwać, gdyż obejmował mnie zbyt mocno. Przez myśl przeszło mi, że mogę unieść kolano i uderzyć go w najczulsze męskie miejsce, lecz Shannon jedynie lekko rozluźnił uchwyt, myśląc, że się całkowicie poddam. Cóż, był w grubym błędzie. Nie czekałam długo, dwie sekundy i w momencie, kiedy tylko złapałam oddech, natychmiast zareagowałam.

Niestety, w ostatniej chwili, kiedy było już za późno i zrobiłam to, co uznałam za stosowne, dobiegł mnie odgłos otwieranych drzwi i dźwięk głośno wciąganego powietrza. Tak oddychał wyłącznie Jared.
- Co się tutaj… - głośno wypowiedział, urywając i widząc grymas bólu na twarzy jeszcze stojącego brata. Jeszcze.

Shannon skrzywił się, opadając na kolana i zasłaniając czułe miejsce, podczas gdy jego młodszy brat kilkoma długimi krokami podszedł, biorąc mnie w ramiona i starając się mnie uspokoić. Byłam cała rozdygotana, drżąc, kiedy mnie przytulił. Czułam, że mam nogi jak z galaretki i gdyby Jared nie podtrzymywał mnie, zapewne szybko upadłabym na podłogę. Co ja właśnie zrobiłam?

- Kochanie, może usiądziesz? Melania, wszystko w porządku? – szybko przysunął mi stołek, po czym podszedł do Shannona, patrząc na niego z góry. – Coś ty zrobił Nii? – twardym tonem zadał mu pytanie. – Gadaj. Natychmiast. Nia, wszystko w porządku? – odwrócił się do mnie, przesuwając kilka niesfornych loków za uszy.

Patrzyłam na scenę z lękiem. Bracia, zwykle będący w bardzo dobrej komitywie, tym razem pokazali zupełnie inną twarz. Shann nieco się wyprostował, unosząc głowę. Ja natomiast lekko pokiwałam własną. Adrenalina zupełnie wyparowała, czułam, że jeśli będę próbowała zrobić jakieś poważniejsze ruchy, zapewne długo nie utrzymam się na nogach.

- Przychodzę, żeby zrobić sobie herbatę, bo boli mnie głowa i widzę, jak Nia zmuszona jest użyć wobec ciebie siły. Coś ty jej zrobił? – zaakcentował każde słowo z osobna, wpatrując się twardo w jego szare jak stal oczy.
- Jared… - cicho się odezwałam, powodując, że spojrzał na mnie z początku lodowatym spojrzeniem, zarezerwowanym w tej chwili dla Shannona, które natychmiast złagodniało.
- Tak, skarbie?
- On mnie pocałował. Ale… ja nie chciałam. Nie zgodziłam się. – ledwo słyszalnie wypowiedziałam.
- Bez jej zgody? Shannon! – krzyknął na całą kuchnię. Bogu dzięki, że były pozamykane okna…

Perkusista skrzywił się po raz kolejny, tym razem nie z powodu bólu, a poziomu głośności, jaki zafundował jego (i przy okazji moim i własnym) uszom. – Wynoś się. Natychmiast się stąd wynoś! Tam są drzwi. – wskazał na szeroko otwarte przejście.
- Jared… - Shannon powoli się podniósł, jęcząc z bólu. – Chciałem jej podziękować.
- Taki sposób chyba nie jest odpowiedni! Nawet nie zapytałeś jej o zdanie!
- Dobra, dobra, już sobie idę. – mężczyzna powlókł się ze zwieszoną głową w stronę drzwi, wbijając wzrok w posadzkę, na której jeszcze kilkanaście sekund temu sam zwijał się z bólu.
- Nie zapomniałeś o czymś? – strofujący głos Jareda sprawił, że Shann odwrócił się, patrząc na mnie. – Przepraszam. – cicho powiedział, wychodząc.

- Kochanie, naprawdę wszystko jest w porządku?
- Jared… - mruknęłam, wtulając się w jego ramię, kiedy podszedł do mnie, kucając. – Proszę, nie pozwól nikomu organizować tutaj więcej przyjęć, poza takimi, jakie lubimy my. – siąpiłam nosem w jego koszulę, przez kilka sekund nie mogąc złapać oddechu. Tylko tego brakowało, kolejnego ataku.
- Wiem, wiem, ciiii, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się, wiesz, że nie możesz się wystawiać na taki stres. Chciałabyś inhalator? – potrząsnęłam głową, zaprzeczając. - Oddychaj spokojnie, już dobrze. Zaczekaj chwilę.

Jay podszedł do okna, patrząc w nie ze złością i obserwując, jak Shannon wyjeżdża powoli swoim motocyklem z podjazdu.

- Pojechał. – odwrócił się w moją stronę, starając się uśmiechnąć, choć niekoniecznie mu się to udało. – Chodź, zrobię ci masaż. Ale zanim to, poproszę, żeby wszyscy wrócili do swoich domów. Ta muzyka mocno mnie irytuje i zaczyna poważnie działać mi na nerwy.
- Zaczekam na ciebie w sypialni, dobrze?
- Dobrze.

Wspólnie wyszliśmy z kuchni, jednak Jared skierował się ku schodom, a ja wyszłam na taras, starając się nie dać zauważyć gościom siedzącym w ogrodzie. Po dłuższej chwili muzyka momentalnie ucichła, a goście, rozmawiając, zaczęli kierować się ku wyjściu. Cóż, tak naprawdę to Jared tu rządził, bo ogródek w domu Shannona to był tylko kawałek trawnika i niewielki, aczkolwiek wystarczający basen, dlatego właśnie wszystko działo się u nas. Kiedy usłyszałam kroki mojego mężczyzny na schodach, przeszłam do sypialni, siadając na łóżku.

- Może zejdziemy na dół? Tam będzie spokojniej. – zaproponował.

Lekko się uśmiechnęłam. Ostatni raz, kiedy byliśmy w samotni, nie skończyło się to tak, jak przewidział Jay. Nadal nie umiałam przyzwyczaić się do dźwięku mis i choć tamtym razem było to tylko nagranie, wspomniał, że nie mógł mnie sam ocucić, bo znów odpłynęłam.

Wiedziałam, że bardzo zirytowało go to, jak zachował się wobec mnie Shannon, jednak sądziłam również, że bracia się pogodzą. Myślałam, że uda się im rozwiązać ten konflikt w dość krótkim czasie, jednak mijał kolejny tydzień, a Shannon ani razu nie pojawił się w Labie. Nawet na próbie, kiedy podpatrywałam Jaya, grającego razem z Tomo. I perkusją z nagrania, ale to było do zrozumienia, skoro Shann nie raczył się pojawić. Zdawałam sobie sprawę, że nie mogę wtrącać się w ich relację, wystarczyło już, że Jared znajdując sobie we mnie dobrą partnerkę, zupełnie zmienił swoje nastawienie do świata. Stał się… inny. Tak jakby coś otworzyło go jeszcze bardziej wobec innych, a może to ja do pewnego momentu postrzegałam go w taki sposób?

Stojąc na tarasie, kiedy Tomo pojechał już do Vicki, patrzyłam z góry na całe otoczenie i inne domy w Hollywood, uśmiechając się na widok ogrodu. Moją uwagę przyciągnął jednak dźwięk ryczącego motoru, zbliżającego się coraz bardziej w stronę, w którą patrzyłam. Poza willą na górze stały jeszcze trzy czy cztery domy, więc motocyklista mógł równie dobrze jechać wyżej. Chwilę później usłyszałam jednak dzwonek do drzwi i chciałam zejść, żeby otworzyć, ale na piętrze zatrzymał mnie Jared.

- Zaczekasz? To Shannon. Ostrzegał, że przyjedzie, bo chciałby ze mną porozmawiać.
- To może ja was zostawię? Mam książkę do doczytania.
- Zaczekaj. Mogę mieć do ciebie niewielką prośbę?
- Tak, słucham?
- Proszę, zaparzyłabyś herbatę? Czuję, że będzie mi bardzo potrzebna.
- Oczywiście. – nim zdążyłam się odwrócić, zatrzymał mnie, przytulając i składając delikatny pocałunek. Dzwonek do drzwi zabrzmiał jeszcze raz, brutalnie odrywając nas od czułej atmosfery. – Niecierpliwy. – fuknęłam. – Jakby trzech minut nie mógł zaczekać. Zaraz ci przyniosę. Gdzie wolisz, w salonie, czy gabinecie?
- Myślę, że lepiej w salonie. To przecież nie jest spotkanie biznesowe. – uśmiechnął się krzywo. – Dziękuję, kochanie.

Stałam w kuchni, parząc zieloną herbatę dla Jaya. Nie lubił za mocnej, ale nie mogła być też za słaba. Kiedy po kilku minutach zniosłam czajniczek i filiżankę, odstawiając je na stoliku kawowym na piętrze, usłyszałam głosy, dobiegające z dołu i z niesmakiem zerknęłam na klatkę schodową w dół, nim zaczęłam się wspinać na górę. Zakręciłam się w naszej sypialni, usiłując znaleźć dla siebie miejsce, po czym przedefilowałam do dawniej zajmowanego przeze mnie pokoju, ściągając z półki jeden z tomików, które dostałam w prezencie od rodziców i Clary podczas naszej wspólnej wizyty w Madrycie.

Nie wiedziałam, co mnie podkusiło, żeby usiąść z książką na schodach. Z tej perspektywy byłam niewidoczna zarówno dla Jareda, jak i Shannona, ale przez cały czas słyszałam, o czym ze sobą rozmawiali.
- Bardzo nie podobało mi się to, jak potraktowałeś Melanię. Bardzo się starała, włożyła mnóstwo wysiłku i pracy, żebyśmy wszyscy: zarówno Echelon, jak i my, odczuwali z powodu jej pracy wiele satysfakcji. Mam dla ciebie specjalną podpowiedź: zachowałeś się jak idiota. Nie wiem, czy teraz wybaczy ci twój, przepraszam za określenie - tu słyszałam, jak fuknął – szczeniacki numer.
- Wiesz co, bracie? – tubalny głos perkusisty poniósł się po salonie. – Może i metoda była nieodpowiednia, bo każda dziewczyna marzy o pocałunku jak w filmie.
- Z tym, że tobie przypadły filmy z trochę innego gatunku, niż możnaby się spodziewać. Odrobinę więcej akcji. I obolała męskość, oto, czym skończyły się zapewne twe próby. – Jared twardo odparł argumenty brata. – Poza tym, nie uważasz, że to było idiotyczne, całować się z zaręczoną dziewczyną? To tak jakby też cios w moją stronę, ponieważ to moja – zaakcentował lekko słowo – narzeczona.
- Dobra, dobra, przystopuj. – usłyszałam pomruk, a po chwili pojawiła się przy mnie Ella, miaucząc i stając przy mnie z podniesionym do góry ogonem. – Ella, chodź. – odezwałam się do kotki, głaszcząc ją po grzbiecie, jednak ta nie przestała miauczeć. – Zobaczymy, czy nie jesteś głodna. – mruknęłam, odkładając tomik na schody. Niestety, miseczki Elli znajdowały się w salonie, więc chcąc nie chcąc, musiałam przejść przez niego, natrafiając na Shannona. Kiedy podniosłam się z miejsca i zrobiłam parę kroków, Ella natychmiast podążyła za mną z mruczeniem. Weszłam do salonu, w którym siedzieli bracia, ale kiedy Shannon mnie zobaczył, natychmiast pobladł, co zauważyłam kątem oka. Postanowiłam jednak zignorować jego obecność. Natychmiast skierowałam się w stronę Jareda, który wstał, obejmując mnie opiekuńczo w ramiona.

- Kochanie, wszystko w porządku?
Dookoła nas kręciła się Ella, wydając z siebie kolejne miauknięcia.
- Tak, u mnie wszystko okej, ale szara panna zgłodniała i wniebogłosy domaga się uwagi. Chcę się nią nacieszyć, póki mogę.

Po tym, kiedy wróciłam ze szpitala, wpadła do nas Constance, stwierdzając, że zakochała się w Elli podczas naszej nieobecności i że chciałaby ją zabrać do siebie na stałe. Zresztą… teraz już musiałam uważać na obecność zwierząt w domu. Psy, koty, jakiekolwiek futerkowe według pani doktor aktualnie znajdowały się na cenzurowanym, więc był to dobry pomysł. To były ostatnie dni bytności kici w domu. - Przyszłam tylko po jej miseczkę. – stanęłam na palcach, całując Jareda w policzek, po czym oparłam się o niego. Naszą chwilę zepsuła jednak zwykle grzeczna kotka, ocierając się o nas jak szalona i domagając szczególnej uwagi. Cóż, musiałam oderwać się od mojego bardzo przystojnego mężczyzny i zaopiekować zwierzątkiem; nie mogłam pozwolić, żeby moja kicia dłużej cierpiała.

- Proszę, czy możesz zaczekać? – kiedy pochyliłam się, podnosząc miseczkę Elli, zatrzymał mnie w takiej - pomijając fakt, że dość nieciekawej pozycji, w dodatku w legginsach - głos Shannona. Skruszony! Czy ja kiedykolwiek słyszałam go właśnie tak pokornego?
Wyprostowałam się, odwracając do niego twarzą.
- Nakarmię Ellę i wrócę.

Wychodząc z salonu żwawym krokiem, nie chciałam dać po sobie poznać, że najzwyczajniej w świecie boję się tego, co zakomunikuje mi Shannon.
Na górze otworzyłam szafkę, uśmiechając się i głośno mówiąc.
- No dobrze, myszko, na co masz dziś ochotę: tuńczyka, łososia, sardynki, czy może coś innego? Może trochę chrupek? – chociaż my nie jedliśmy ryb, nie podchodziliśmy aż tak fanatycznie, by zmieniać też dietę dla kici na wegańską. Zresztą – to kot – więc jak może być roślinożerny? Ja mogę nie jeść mięsa, oczywiście, ale Ella w naturze go potrzebuje. Weterynarz proponowała, żebyśmy przemyśleli przestawienie jej na świeżą rybę i ogólnie surowiznę, ale nie bylibyśmy w stanie długo tego znieść.

Kiedy postawiłam kilka różnych puszek na stole, Ella zgrabnie wskoczyła najpierw na krzesło, po czym na blat, kręcąc niewielkim łebkiem, mrucząc i stawiając łapki na jednej z nich.
- Hmmm, zobaczmy. – uśmiechnęłam się, głaszcząc ją po grzbiecie – Czyli dziś tuńczyk w sosie własnym. – otworzyłam puszkę, przekładając jej zawartość do miseczki. Kiedy zeszłam na dół, mając za sobą depczącą po piętach Ellę i zostawiłam kicię z obiadem – miała jeszcze wodę, więc nie musiałam dolewać - usiadłam przy Jaredzie, który natychmiast objął mnie ramieniem, wyraźnie dając Shannowi do zrozumienia, że nie jest tak, jak sądził. Jak nic wyglądało to jak męska demonstracja siły.

- Nia… Chciałbym cię przeprosić. W czasie imprezy… Trochę jednak wypiłem. Nie za dużo, ale jednak. Nie wiem, co uderzyło mi do głowy.
Spojrzałam na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Przyznać się do popełnienia błędu: na coś takiego było stać naprawdę niewiele osób.
- I wracałeś tak do domu? – Jared natychmiast się wtrącił w momencie, kiedy ledwo otworzyłam usta. – Jeśli złapałaby cię policja, to już od dawna miałbyś sprawę sądową! Jazda pod wpływem alkoholu? Czy ty nie masz ani krzty zdrowego rozsądku?
- Jared. Przestań, wiem o tym. Nie zatrzymali mnie, jestem tutaj, jest wszystko w porządku. Lepiej?
- Nie powiedziałbym.
- Święty się znalazł. – odparł. – Ty też swego czasu nie byłeś aniołkiem, więc nie wypominaj mi aktualnie własnych decyzji.
- Czy możecie wreszcie przestać? Zachowujecie się jak dzieci! Jeśli nie przestaniecie, to ja po prostu pójdę na górę i kłóćcie się dalej sami. – miałam dosyć, widząc dalszą eskalację konfliktu.
- Tym razem ci się upiekło, ale zobaczysz, że się kiedyś wreszcie doigrasz. Nia, poczekaj. – Jared usiłował złagodnieć, ale niezbyt mu się to udało.

Shannon zacisnął pięści, ale widziałam, że zmełł w ustach jakieś przekleństwo, więc wolałam wreszcie mu odpowiedzieć i jeśli tylko było to możliwe, nie przeciągać dłużej całej tej niewygodnej sytuacji.

- Nie ukrywam, że nie jest mi z tym dobrze, że musiałam się przed tobą bronić w tak brutalny sposób. I wiesz, gdyby złapała cię policja, może nieco dobitniej zdałbyś sobie sprawę z tego, że po alkoholu pewne części mózgu jakimś dziwnym trafem przestają działać. Chociaż, nie, niezupełnie w taki dziwny – widziałam kątem oka, jak Jared próbuje nie parsknąć śmiechem - Ale, nie przedłużając, przyjmuję przeprosiny i wierzę, że nigdy więcej się to nie powtórzy.

Przysięgam, że jeszcze nigdy nie używałam sarkazmu z takim ubawieniem.

- Nie rozumiem tylko jednego. Shann, w Paryżu, w czasie mojego przyjęcia urodzinowego powiedziałam ci, że nie jestem tobą szczególnie zainteresowana, więc czemu…?
Obecność Jaya sprawiała, że musiał się hamować.
- Po prostu. Nie bierz tego do siebie.

Westchnęłam, wiedząc, że przy Jaredzie nie wyciągnę z Shannona więcej informacji. Musiałam zadowolić się tym, co już wiedziałam. Podejrzewałam jednak, że w tym wszystkim tkwi jednak coś więcej, niż tylko ostatecznie wpływ alkoholu. Pewne rzeczy nie zdarzają się przecież dwa razy.

--------------------------
Czynię to z bólem serca, ale muszę przyznać, że to już przedostatni rozdział. Za tydzień czeka zakończenie tej historii... Ale wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć. 

Jak myślicie, o co może chodzić Shannonowi?

S.

3 komentarze:

  1. ciśnie się na usta - miłość, zazdrość - ale coś mi się wydaje że zakończenie będzie zaskoczeniem
    pozdrawiam
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko w swoim czasie powinno się wyjaśnić ;)
      S.

      Usuń
  2. Shannon się zakochał. jestem tego pewna! albo przynajmniej się zauroczył. wydaje mi się, że zazdrości bratu, że znalazł kogoś forever, a on dalej dam. i coś mi się zdaje, że próbował sprawdzić Nię czy poleci też na niego i czy może... naprawdę kocha Dżarka? nie wiem, takie mam odczucie.. chyba mylne, bo nie o to w tym chodzi. :D
    czekam na wyjaśnienia i wielki finał <3

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)