niedziela, 29 listopada 2015

Cumpleaños feliz!

Wróciliśmy do Paryża tylko na moment, dosłownie na noc, by odpocząć przed długim lotem do domu. Do centrum wjechaliśmy wieczorem, więc przez przyciemnione szyby autobusu widziałam zachodzące słońce i miasto, które powoli zaczynało żyć nocnym życiem. W trasie spędziliśmy tyle czasu, że chciałam już być z powrotem w Labie i cieszyć się z otaczających mnie popisanych ręcznie ścian, dziwnych rysunków Jareda, dekoracji, poukładanych w niezrozumiały dla nieznajomych sposób, spokoju, jaki panował w naszym ogrodzie... Miejsce, które pierwotnie miało być tylko chwilowym przystankiem, zaczęłam traktować najpierw jak azyl, a teraz… to dom. Prawdziwy, wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Dom. Dzielony z tymi, których kocham.

Była jeszcze jedna rzecz, o której nikomu nie wspomniałam wcześniej: data moich urodzin, która wypadała akurat na jutro - 26 sierpnia. Dzień, w którym pojawiłam się na ziemi. Cóż, po raz pierwszy miałam przeżywać ten, jakże ważny - i świętowany w dość uroczysty sposób w tradycji hiszpańskiej - dzień w czasie lotu transkontynentalnego z lotniska Charles de Gauille. Dwudzieste czwarte urodziny na pokładzie Boeinga. Wprost cudownie, nieprawdaż? Miałam ambiwalentne odczucia, od smutku do zadowolenia – jednak chyba niekoniecznie tak wielkiego, nie, to nie była radość, to był sztuczny uśmiech, wymalowany na twarzy, dobra mina do złej gry – ale nie ma to jak przeżywać dwa razy ten sam dzień…

Zmęczenie było silniejsze od nas i choć chciałam wyciągnąć Jareda z hotelu, kiedy wróciłam od Petera, żegnając się z nim i dziękując mu za wspólnie spędzony w trasie czas – miał wrócić znacznie później, niż my, ponieważ zaplanował sobie spędzenie wakacji na Korsyce, a jego samolot wylatywał wcześniej, niż nasz – w pokoju zastałam przykrytego po uszy, posapująco – mruczącego Jareda. Ułożyłam się ostrożnie obok niego, starając się nie wiercić, żeby tylko go nie obudzić, a już chwilę później byłam opleciona przez niego ramionami. Trochę tak, jakby miał przez sen jakąś zdolność wyczuwania, gdzie tak właściwie jestem… Mimo wszystko, zupełnie nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, czułam się bezpieczna.

Byliśmy już mocno zmęczeni tym wszystkim. W tym roku całą Europę ogarnęło piekielne gorąco, mama wspominała, że słyszała w tve, że kilka osób zmarło z powodu przegrzania i rzeczywiście, było gorąco, cały czas, nawet w Moskwie, gdzie nie podejrzewałabym, że temperatury mogłyby urosnąć do kilkudziesięciu stopni.

Z samego rana, korzystając z nieobecności Jareda, biorącego pospiesznie prysznic - moja poranna toaleta zajęła nieco więcej czasu, niżby powinna - zajrzałam szybko na portale, obserwując, co się dzieje w wielkim świecie. Zaznaczyłam na Twitterze kilka zdjęć z Zurychu gwiazdką, dwa albo trzy komentarze nawet posłałam dalej, ku radości publikujących. Rzeczywiście, po tym, kiedy zmieniliśmy datę, Reni wspominała, że parę pakietów Adventures wróciło do puli, ale niedużo, więc z powrotem szybko się wyprzedały, trafiając w ręce innych osób.

Zaraz po późnym śniadaniu – ogólnie rzecz biorąc, trochę dłużej spaliśmy, wykorzystując okazję, że nigdzie się nam nie spieszyło - Jared wręczył mi elegancką, kremową kopertę.
- To od mojej mamy, wczoraj prosiła, żeby ci ją przekazać z rana razem z najlepszymi życzeniami.
- Skąd wiedziała? – patrzyłam na niego zdziwiona… 

Wieść gminna głosiła przecież, że z teściową, przyszłą, czy obecną, nigdy nie zazna się spokoju, ani odpoczynku; w naszym wypadku po raz kolejny przeczyliśmy regułom. 
- Przecież nie mówiłam jej, kiedy mam urodziny... A poza tym, czy my nie powinniśmy lecieć dziś do Stanów?
- Ma swoje źródła. Poza tym, twoje urodziny wypadają idealnie cztery miesiące przed moimi, więc łatwo policzyć i zapamiętać datę. – szeroko się uśmiechnął. – Wszystkiego najlepszego, kochanie. I nie, lecimy dopiero jutro wieczorem.

Byłam zaskoczona, co tak właściwie wymyśliła Constance – z pewnością wiedziała o wszystkim od Jareda - ale nie chciałam odmówić, więc otworzyłam przy Jaredzie kopertę, wyciągając z niej niewielki list, wydrukowany na twardszym papierze, szybko czytając jego treść.
- Jared… to zaproszenie do SPA. Tyle że nie dla mnie… dla nas. Obojga. - uśmiechnął się, widząc moje zaskoczenie. Kto to widział, obdarowywać nie tylko solenizanta?
- To co, gotowa na trochę relaksu? Jestem pewien, że to ci się spodoba.

Zmyłam z twarzy krem i odrobinę pudru, który nałożyłam wcześniej, wiedząc, że nikt nie będzie nas podglądał; zresztą nie mieliśmy nawet wychodzić z budynku – do windy mieliśmy zaledwie kilka kroków, a makijaż na dzień robiłam tak właściwie tylko dlatego, żeby podkreślić odrobinę rysy twarzy, choć zdarzało się to i tak dość rzadko.

Już od wejścia przywitały nas ciche dźwięki szumiącej wody, lekko przytłumione światło i przyjemny, ciepły aromat pomarańczy. No i rzecz jasna ubrana w brązowy mundurek ze złotymi akcentami recepcjonistka.
- Dzień dobry, byli państwo umówieni na zabieg? – uśmiechnęłam się, wręczając w odpowiedzi zaproszenie.
- Mamy to.
- Wspaniale. Proszę. – wręczyła nam bransoletki, uprzednio zerkając na wydruk. – To wejściówka na teren kompleksu oraz klucz do szafek, w których pozostawią państwo przedmioty osobiste. Proszę przejść tędy – wskazała nam rozsuwane drzwi – Po lewej stronie znajduje się przebieralnia dla mężczyzn, po prawej dla kobiet. W środku znajdują się szlafroki, ręczniki, klapki oraz jednorazowe kostiumy i bielizna. O reszcie poinformuje państwa nasz zespół Wellness, życzę miłego pobytu.
- Dziękujemy.

Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi, spojrzałam w lustro. Jak to możliwe, że przytrafiały mi się same dobre rzeczy… Nie byłam pewna tylko jednego: co miało stać się dalej.
Przytuliłam się do Jareda, kiedy oboje wyszliśmy, przebrani w szlafroki. Pozbycie się wszystkich niepotrzebnych rzeczy zajęło mi tylko chwilę, więc kiedy ze spokojnym sumieniem zamknęłam szafkę, wiedziałam, że nie muszę się niczego obawiać.

- Wiesz, że chyba jeszcze nigdy nie byłam w SPA? Raz mama zabrała mnie na manicure do kosmetyczki, ale to było tylko pół godziny…
- Spodoba ci się. Pojechaliśmy kiedyś z Shannem do jakiegoś kompleksu na kąpiel błotną. Wiesz, jakie to było świetne? Musimy się wybrać po powrocie, do Napa, jest najbliżej od Los Angeles. Spodoba ci się, to miejsce jest pełne niczym nieskażonej natury.

Sama nie wiedziałam, co jeszcze nas czeka: najpierw wylądowaliśmy w drewnianej wannie, pełnej przyjemnie ciepłej wody pachnącej pomarańczą, popijając świeżo wyciśnięty sok z cytrusów, a potem przeszliśmy do gabinetu, w którym zrobiono nam peeling, chyba z pokruszonych ziaren kawy.

Byłam zaskoczona, że Jared jest skłonny to wszystko wytrzymać – nie przypuszczałam, że będzie wręcz czerpał z tego przyjemność, o czym wspomniał, dodając do wcześniejszego stwierdzenia na temat SPA, że kilkukrotnie był w podobnych miejscach wcześniej, bo to pozwalało zapomnieć mu o zgiełku dnia codziennego, szczególnie wtedy, kiedy cierpiał w związku z problemami z kręgosłupem.
Rozmawialiśmy o bzdurach, zajmując myśli i ciesząc się wspólnym czasem. Każda z chwil, które mogliśmy spędzić sami, była przeze mnie doceniana bardziej, niż cokolwiek innego.

 Później wylądowaliśmy na masażu, w czasie którego najwyraźniej zasnęłam, bo kiedy terapeuta mnie obudził, Jaya już nie było w przyjemnie ciepłej sali. Naprawdę, mimo wszelkich pragnień, nawet nie chciałam ruszyć się z miękkiej kozetki, owinięta w jakiś ciepły materiał, który jednak nieco ważył. Dopiero kiedy zostałam przekonana, że w czasie kolejnego zabiegu będę mogła spać dalej, ubrałam się w ciepły szlafrok, powoli przechodząc dalej, za drzwi, do kolejnego pokoju.

Kiedy zobaczyłam Jareda po kolejnej drzemce w miękkim fotelu, podczas gdy w tym czasie – jak wcześniej wyjaśniła mi kosmetyczka – zajęła się moją twarzą i dekoltem, on wydawał się wyglądać młodziej, był bardziej odprężony, a jego rysy twarzy stały się łagodniejsze, jak u anioła. Co oni mu zrobili? Miałam nadzieję, że niczego mu nie wstrzyknęli. Nie umiałam wyobrazić sobie Jareda w masce, podtrzymywanej botoksem. Albo… może po prostu wreszcie przestał się przejmować?

- Melania. – uśmiechnął się, wstając z fotela. Moje pełne imię brzmiało w jego ustach jak melodia. – Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze, dziękuję. Zupełnie straciłam poczucie czasu. Ile tu już jesteśmy?
- Co najmniej dwie i pół godziny. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo nigdzie poza recepcją nie widziałem tutaj zegarów.
- Gdzie poszedłeś, kiedy zasnęłam?
- Ktoś zabrał mnie do łaźni parowej, gdzie zostałem zawinięty w jakieś okłady. Pachniały ziołami i kwiatami, a na twarzy miałem jakąś maseczkę, którą trzeba było rozbijać, bo tak mocno zastygła. Zanim wyszedłem, widziałem, jak ciebie zawinęli na śpiąco w jakąś czarną masę, którą terapeuta nazwał „fango”. Wyglądałaś jak dziecko. Lubię patrzeć, jak śpisz. Wyglądasz wtedy tak jak anioł. Zupełnie niewinna.  – zauważyłam, że zastanawia się nad czymś dość poważnie.

Ostatnim zabiegiem był manicure - w moim wypadku dodatkowo pedicure - połączony z masażem stóp, który Jared zdawał się znosić nienajlepiej, komentując:
- Mam łaskotki. To dlatego nie lubię takich atrakcji.

W pewnym momencie w ciszy po zabiegach, przełamanej jedynie odgłosami cichej muzyki relaksacyjnej, wydobywającej się z ukrytych głośników, rozległ się dźwięk dobiegający najprawdopodobniej z… mojego żołądka. Parsknęłam śmiechem, wiedząc, że nawet, jeśli nie mam możliwości zerkania na zegar, mój organizm sam doskonale przypomni mi, że koniecznie powinnam coś zjeść. Zresztą, kiedy byłam głodna, to i również drażliwa, więc pilnowałam pór posiłków, żeby później nie dać sobie deptać po odciskach.
- Co cię tak bawi? – Jared zainteresował się moją reakcją.
- Zgłodniałam. Dźwięki, które się ze mnie wydobywają…
- I wszystko jasne. Nic nie słyszałem, naprawdę. Na co masz ochotę?
- Twój ryż z warzywami. – przymknęłam oczy, mrucząc. – Pamiętam, jak zrobiłeś go pierwszy raz, kiedy zabrałeś mnie do siebie.
- To w domu, a co teraz? Może być ratatouille? – jego francuski akcent był cudowny. Powtarzałam to sobie i jemu przez cały czas, kiedy mówił po francusku.
- Jasne, że tak. I do picia… Proszę, możesz zamówić lemoniadę bazyliowo – lawendową? – pamiętałam, że piliśmy ją podczas naszego pierwszego pobytu w Paryżu, kiedy to bardzo mi zasmakowała.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Kiedy wróciliśmy na górę po lunchu, zaraz po wejściu do pokoju Jared rzucił w moim kierunku poskładane legginsy i sukienkę, które przygotowałam wcześniej.
- A teraz idziemy na spacer. Ostatnim razem nie byliśmy na Wieży Eiffle’a przez prasę, a chciałem cię na nią zabrać. Poza tym, co będziemy tutaj robić, szczególnie, że już wszystko zostało zrobione? Mamy wakacje.

Patrzyłam na Jareda z niedowierzaniem. Stał przede mną w koszulce z krótkim rękawem, koszulą przewiązaną w pasie, typowych wąskich dżinsach, machając Ray - Banami, trzymanymi od niechcenia w dłoni, jakby nigdy nic. Po Zurychu nie widziałam, żeby się golił, więc tym bardziej cieszył mnie cień zarostu na jego szczęce. Lubiłam, kiedy nie był gładki jak pupa niemowlęcia.
- Hej, nadal w to nie wierzysz?                                                   
- Przyzwyczaiłam się już, że spędzaliśmy większość dni w pracy, więc teraz pojęcie wakacji wydaje mi się nierealne.

Chociaż musieliśmy stać przez jakiś czas w sporej kolejce, żeby dostać się na wieżę, naprawdę było warto. Dzień był piękny, słoneczny, na niebie widać było tylko trochę chmur, ale na samym szczycie nic nie miało znaczenia. Ludzie byli jak mrówki, auta przypominały gąsienice, a widoki były wprost przepiękne.
- Zobacz sama – Jared obrócił mnie w prawą stronę – Tam jest piramida w Luwrze, tutaj Sekwana, a tam… miejsce, w którym graliśmy kiedyś koncert, Grand Palais. – wskazał kompleks budynków ze szklanymi dachami, od których odbijały się promienie słoneczne.
- A gdzie jest Łuk Triumfalny? – przeszłam na drugą stronę tarasu, słysząc za sobą jego kroki, oczywiście poza tymi innych ludzi i łapiąc głośny wdech. Jakie to było piękne! Całe miasto w popołudniowym słońcu lśniło, błyszczało, nie bez kozery Paryż nazywany był miastem światła. Ciekawe, jak to wszystko wyglądało w nocy… Zapewne równie pięknie co teraz, jeśli nie bardziej, o ile było to możliwe.

Kiedy już mieliśmy wracać do hotelu, bo robiło się późno, a zdawałam sobie sprawę z tego, że jutro mieliśmy lecieć, Jared jeszcze pociągnął mnie do jednej z cukierni. Naprawdę się zdziwiłam, bo jak do tej pory praktycznie wcale nie ruszał słodyczy, tylko orzechy, owoce, czasami odrobinę dobrej czekolady… Kiedy zamówił jednak po francusku coś przy ladzie, w zamian dostając płaskie, prostokątne pudełko przewiązane cienką wstążeczką, byłam zaskoczona.
- To makaroniki. – kiedy wyszliśmy z lokalu, zaczął się tłumaczyć. – Koniecznie musisz ich spróbować. Ale nie tutaj. Usiądziemy tam. – wskazał mi jedną z ławek w parku, przez który przechodziliśmy. Te kolorowe ciasteczka były przepyszne! Ciasto rozpływało się w ustach, a owocowy krem smakował tak lekko, delikatnie. Przypominały trochę świąteczne migdałowe „mantecados” z oliwą andaluzyjską. Nie lubiłam tych tradycyjnych, ze smalcem, bo były dla mnie za słodkie.

Przebrałam się wieczorem w czarną sukienkę do kolan, pokrytą cienką koronką, zrobiłam makijaż wieczorowy – wyjątkowo nieco mocniejszy, niż ten, do którego przywykłam i uczesałam włosy, spinając je, po czym zeszłam na dół do prywatnej jadalni. Jared, wychodząc chwilę wcześniej i dając mi czas, żebym się przygotowała, powiedział, że zjemy wszyscy razem uroczystą kolację, więc nie chciałam wyglądać tak, jakbym dopiero co wyszła z pracy… Drzwi otworzyły się, zostałam zaskoczona krzykiem:
- Wszystkiego najlepszego, Nia!

W powietrzu posypało się konfetti. Skąd oni wszyscy wiedzieli? To, co jednak szczególnie mnie zaskoczyło i sprawiło, że w oczach stanęły mi łzy, był widok moich rodziców stojących pośrodku grupy. Jakim cudem… Jared stał tylko i uśmiechał się szeroko. To on, po raz kolejny bezwstydnie wszystko zorganizował, tak, że nawet się nie zorientowałam. Byli tu wszyscy nasi bliscy!

- Mamo, tato! – od razu pobiegłam w ich stronę, nie bacząc na to, że ubrałam pantofelki, rzucając się im w objęcia i całując, witając, ciesząc, że są tutaj ze mną. – Przylecieliście! A gdzie Clara?
- Wszystkiego najlepszego, skarbie! – tata od razu złożył mi najszczersze życzenia – Chcemy z mamą, żebyś miała jak najlepsze życie, czerpała z niego całą garścią, korzystała z każdej chwili, jaką macie z Jaredem, a już niedługo… - wiedziałam, że mówi o tym, że wejdzie do rodziny, choć może… może mówiąc to, myślał już o wnuczętach? Oby nie, na dzieci było jeszcze za wcześnie. – Sama zobaczysz. Clara jest na obozie w Londynie. Pewnie będzie nas później za to wyklinała, ale…
- Dziękuję wam! – przytuliłam rodziców, wyściskaliśmy się nawzajem, po czym puścili mnie na kilka chwil.
- Mamy dla ciebie mały prezent, jest razem ze wszystkimi innymi, tam. – mama wskazała na stolik z boku, wyładowany paczkami. Widząc go, złapałam się za głowę – nieważne, że w ten sposób mogłam zburzyć koka, którego wcześniej ułożyłam. Och, przecież to za wiele!
- Córeczko, to twoje urodziny, baw się dobrze, porozmawiamy później, bo widzisz, ustawia się za nami spora kolejka. – rzeczywiście, mama miała głowę na karku, bo wszyscy widząc, że pojawiłam się już, chcieli koniecznie złożyć mi życzenia. Zanim uwolniłam się od sporego tłumu, pachniałam już mieszaniną damskich perfum, byłam wyściskana, ale uśmiechnięta i szczęśliwa jak nigdy. Jared szepnął mi na ucho:
- A ja… Ja złożę ci pełne życzenia później. Zobaczysz, dlaczego. – na jego twarzy malował się taki rodzaj uśmiechu, który sprawiał, że od razu włączył mi się czerwony alarm.

Co za wspaniały wieczór. Najpierw wspólnie zjedliśmy przepyszną, trzydaniową kolację, rozmawiając, śmiejąc się, ciesząc jak nigdy, potem zostałam zachęcona, żeby otworzyć przy wszystkich prezenty… Czy ci wszyscy ludzie oszaleli? A moja ekipa fotografów już w ogóle przesadziła: dostałam od nich lunetę do zdjęć panoramicznych i lampę do pracy na koncertach. Peter i Mark, wręczając mi paczki, mieli na twarzy takie uśmiechy, jakich jeszcze u nich nigdy nie widziałam.

Stevie był dla mnie zawsze wielką niewiadomą: wiedziałam, że ma ogromny talent, poczucie humoru, które często było nam wszystkim potrzebne, ale troszeczkę przypominał mi czasem sposobem bycia Klausa, więc kiedy powiedział, że prezent wybierał wspólnie ze swoją dziewczyną, Jessicą, byłam mile zaskoczona. Dostałam cały zestaw świec zapachowych  i grapefruitowy peeling solny do kąpieli! Gdybym tak wyliczała, co jeszcze było w paczkach, z pewnością niektórzy oszaleliby. Ale trzeba było przyznać, że naprawdę, to wszystko było przepiękne.

Zapomniałabym o najważniejszym – torcie! Kiedy na sali pojawił się dwupiętrowe, udekorowane jadalnymi kwiatami dzieło, zupełnie się rozczuliłam. Podejrzewałam, że gdyby był większy, przypominałby bardziej weselny. W dodatku mój ulubiony: biszkopt przełożony łagodnym kremem i musem z mango i maliny. Kiedy kroiłam pierwszy kawałek, robiłam to bardzo ostrożnie, żeby nie zniszczyć przepięknej pracy jakiegoś paryskiego cukiernika. Jakim cudem to wszystko spotkało mnie?

Shannon podszedł do nas po jakimś czasie, który spędziłam w ramionach Jareda, tańcząc.
- Bracie, odbijany, nie obrazisz się?
- I tak byłem pierwszy. – odparł z szelmowskim uśmiechem, przekazując mnie bratu. – Zobaczymy się niedługo, kochanie.
Zaśmiałam się, wiedząc, co ma na myśli… Oczywiście, pierwszy w każdym względzie.
- Chodź. – Shannon pociągnął mnie na środek parkietu, na którym kołysały się inne pary. Przypuszczałam, że kiedyś nadejdzie taki moment, że zobaczę Emmę, tańczącą z kimkolwiek – chociażby na naszym weselu - ale żeby z Ricardo? Naprawdę, niezła niespodzianka.
- Nie wiem, czy ty też miałeś coś z tym wszystkim wspólnego, ale jeśli tak, to dziękuję. Jest wspaniale.
- Wiesz, chciałbym cię przeprosić. Nie przypuszczałem, że w takiej drobnej kobietce kryje się lwica. Udowodniłaś to już kilkukrotnie, ale nie chciałem przyjmować tego do wiadomości.

Kiedy mną obrócił, w głębi sali mignął mi Jared, rozmawiający ze swoją mamą, czułam jednak, że z pewnością zerka i sprawdza raz na jakiś czas, co dzieje się tutaj. Shannon patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem, szczególnie w dość głęboki dekolt, przysłonięty zaledwie delikatną warstwą koronki.
- Mógłbyś przestać? Czuję się… nieswojo, kiedy tak na mnie patrzysz. – natychmiast poprawiłam materiał, układając inaczej koronkę na ramionach i dekolcie.
Shannon od razu posłał w moją stronę rozbrajający uśmiech.
- Sądzisz, że podkradłbym cię Jaredowi? Zamordowałby mnie, gdyby dowiedział się, że…
- Jeśli pozwolisz: wiesz, że nie jesteś w moim typie? Więc nawet gdybyś chciał, to nie ma to najmniejszego sensu. Naprawdę. Wiem, że to brzmi brutalnie, ale wolę przyznać to szczerze.
Shann zamilkł, marszcząc czoło.
- Cóż, to może lepiej rozejrzę się za moim bratem. – nawet nie musiał nigdzie iść, bo nagle za jego plecami pojawił się sam zainteresowany.
- Koniec tego dobrego, oddasz mi moją księżniczkę? – Shannon wziął mnie za rękę, podając ją Jaredowi.
- Jak sobie życzysz. Dziękuję za szczerość, Nia.

Ostatnią piosenką, do której kołysaliśmy się przytuleni do siebie, był kawałek, który, jak miałam wrażenie, wybrał Jared.

Those fingers in my hair
That sly come hither stare
That strips my conscience bare
It's witchcraft.
And I've got no defense for it,
The heat is too intense for it.
What good would common sense for it do?

'Cause it's witchcraft,
Wicked witchcraft,
And although I know it's strictly taboo
When you arouse the need in me,
My heart says yes indeed in me,
Proceed with what your leading me to

It's such an ancient pitch,
But one I wouldn't switch,
'Cause there's no nicer witch than you

Korzystając z chwili przerwy w piosence, uniosłam jedną z rąk, rozpinając klamrę, która utrzymywała mojego koka na miejscu, tak, że włosy rozpłynęły się po ramionach czekoladową kaskadą.

'Cause it's witchcraft,
That crazy witchcraft,
And although I know it's strictly taboo
When you arouse the need in me,
My heart says yes indeed in me,
Proceed with what your leading me to...

It's such an ancient pitch,
But one that I would never switch,
'Cause there's no nicer witch than you

Ostatnią zwrotkę wręcz zaśpiewał, a na koniec, kiedy pochylił się nade mną, podtrzymując ramieniem, dodał:

- Jesteś moją własną czarownicą, wiesz? Rzucasz na mnie czar od samego początku.

Kiedy już wróciliśmy do apartamentu,  najpierw żegnając się ze wszystkimi i starając wytłumaczyć moim rodzicom, że tak, znikam z własnego przyjęcia, nim jeszcze się skończyło, było strasznie późno, ja byłam już zmęczona, jednak wyglądało na to, że ta noc niezbyt szybko się skończy…
- Myślałem o tym już od naszego pierwszego pobytu w Zurychu, kiedy tak mnie zaskoczyłaś. Jeśli naprawdę zamierzasz ubrać te koronkowe fatałaszki pod suknię, muszę wymyślić, co z tobą zrobię… – Jared, stojąc nad nią w samych spodniach od piżamy, wyciągnął z walizki elegancką torbę. – Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. – dodał nieco ciszej, wkładając do niej rękę, cały czas obserwując mnie, jak siedzę na łóżku w cienkiej, jasnej koszulce nocnej obrębionej delikatnym haftem, w ręku trzymając książkę…

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Najpierw ten dzień w SPA, potem uroczysta kolacja, ze wszystkimi przyjaciółmi, mamą, tatą… Prezenty, które przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania… Które, nie ukrywajmy, z pewnością polecą do domu razem ze sprzętem, bo jest ich za dużo… I teraz jeszcze to?
Jared wyciągnął z torby dwa czarne pudełka: mniejsze i większe, odstawiając je na komodę, tak, aby nie znalazły się w moim zasięgu, po czym podszedł do mnie, wyciągając mi delikatnie z dłoni książkę i odkładając ją na szafkę nocną.
- Dziś wieczór nie będziemy czytać, robić niczego, co byśmy robili zwykle. Ta noc będzie niezapomniana, zobaczysz. – spojrzał na mnie prawie przeszywającym na wylot spojrzeniem – A teraz chodź. – podał mi dłoń, kiedy zeszłam z łóżka i praktycznie natychmiast obrócił mnie plecami do siebie.
- Ale co…
- Nic nie mów. Ani słowa. – zganił mnie, po czym zaczął związywać moje włosy w warkocz, za który lekko pociągnął. Cóż, praktyka czyni mistrza.
- Ej. – chciałam się wyrwać, ale oplótł mnie drugą ręką w pasie, stając za mną.
- Wyraziłem się chyba jasno? – jego głos brzmiał tak lodowato, więc skinęłam głową. – Od razu lepiej. Teraz stój tak jak teraz. I jeśli się odezwiesz, źle się to dla ciebie skończy.

Nie wiedziałam, co zamierza zrobić, ale kiedy wyczułam, że jest za mną, a następnie usłyszałam stukot pudełka – na podłodze była wykładzina – otworzyłam usta, w ostatniej chwili gryząc się w język, a świat pociemniał. Nie widziałam już niczego, czując jedynie, jak łagodnie zsuwa się ze mnie tkanina. Jared rozpiął delikatnie guziczki, które podtrzymywały całą koszulkę.

- Chcę życzyć ci… żebyś nigdy się nie zmieniała. Żebyś nadal była taką cudowną osobą, która przewróciła mój świat do góry nogami. Żeby każdy kolejny rok przynosił nam takie piękne chwile, jak te teraz… I żebyś była zawsze szczęśliwa. Nic innego się nie liczy. – szeptał mi życzenia przy samej skórze, drapiąc przy tym zarostem, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie – naprawdę to lubiłam.

Takie delikatne chwile, bez pośpiechu, bez przymusu, bez niepotrzebnych kombinacji, niepotrzebnych słów, momentów takich, jak te, które spotykały nas życzyłaby sobie zapewne każda para. Kiedy już leżeliśmy obok siebie, patrząc w oczy i próbując zasnąć, co wydawało się nierealnym, szczególnie po chwilach, które właśnie przeżyliśmy, odezwałam się.

- Hmmm... to chyba jedne z najlepszych urodzin, jakie kiedykolwiek obchodziłam.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jesteś bardzo zmęczona?
Och, oczywiście, że po jego. Przecież… Czy ja kiedykolwiek sama odważyłabym się coś takiego zrobić?
- Niekoniecznie.
- To nawet dobrze się składa… bo chciałbym dać ci prezent ode mnie. Nie kładłem go razem z resztą na stole, bo bałem się, że może się zniszczyć.
- Jeszcze jeden? – to już zdecydowanie wykraczało poza granice zdrowego rozsądku… Kiedy Jared wydostał się z łóżka, usiadłam, poprawiając poduszkę pod plecami i zobaczyłam, że bierze do ręki jedno z pudełek - to większe.
- To dla ciebie. – podał mi opakowanie, siadając obok. Rozwiązałam wstążkę, po czym otworzyłam kartonik. W środku, pod warstwą folii bąbelkowej znajdował się ekran, przypominający ten od iPada, rysik, zestaw kabli i klawiatura, ale wszystko było zapakowane oddzielnie. Wystarczyło, że odsłoniłam pierwszą warstwę ochronną, aby zobaczyć logo Microsoftu i nazwę urządzenia: Windows Surface.
- Jared. Oszalałeś do reszty. – za sprawą pracy z narzędziami multimedialnymi wiedziałam, co trzymam w rękach - najnowszy model tabletu graficznego, który prawdopodobnie nie jest jeszcze w użyciu przez większość świata.

Jego uśmiech był zabójczy. Z pewnością nikt inny – poza kotem z Cheshire – nie wytrzymałby czegoś takiego.
- Zobacz jutro, co na nim masz. Myślę, że będziesz zadowolona.
- Jared… Co ja mam z tobą zrobić?

- Najlepiej nic, przynajmniej dopóki nie dolecimy do domu. – zaśmiał się, chociaż wiedział z pewnością, że nie zrobię mu krzywdy. Muchy bym nie skrzywdziła… Chociaż w sumie, pamiętając o tym, co działo się w Rzymie, nie byłabym tego taka pewna. Właściwie było już po trasie, którą zakończyliśmy w Wiedniu, więc… Miałam sporo możliwości. Ale przecież… nie. Zbyt wiele znaczyło dla mnie wszystko to, co przeżywałam z Jaredem, więc nie mogłam się długo na niego gniewać. Bądź co bądź, włożył mnóstwo pracy w to, by po raz kolejny mnie uszczęśliwić.

-----------------------------
"Witchcraft" to jedna z moich ulubionych piosenek, więc uznałam, że będzie tu pasowała lepiej, niż tylko dobrze. Nie ma to jak Sinatra. No i Pablo Alborán. Ale koniec tego sponsorowania muzycznego.

Już zaraz, za moment wracamy do Stanów... Oczywiście oznacza to również jedno: koniec.
I jeszcze jedno ogłoszenie: za tydzień jadę do Lizbony, ale postaram się opublikować dla Was rozdział - nie potrafiłabym tego nie zrobić...

S.

2 komentarze:

  1. Urodziny, spa... Pamiętam jak pytałaś mnie o radę odnośnie tej wizyty :) I przyjęcie niespodzianka :) I taniec z Shannonen :) I prezent :) Wszystko miłe, cudne i słodkie. Cudowne, idealne urodziny
    A ja przepraszam. Bardzo. Za wszystko :)

    S. której jest bardzo przykro

    OdpowiedzUsuń
  2. ej kurde też chcę takie urodziny :D w tym roku poszłam tylko z przyjaciółką na drinka i w sumie tyle. ale takie urodziny mi się marzą (oprócz 18nastki, co już była) jeszcze raz :3
    no i do SPA, jak miałam kiedyś praktykę w hotelu to myślałam, że jakaś gwiazda przyjedzie czy coś, a tu same stare dziadki, nic z tych rzeczy, byłam lekko zawiedziona, bo taka okazja, a tu nic. no, ale wiadomo nie można mieć wszystkiego na raz. chociaż, zapewne dziwne by to było jakby taka hiper sławna gwiazda wbiła a ty musisz jej posprzątać pokój i takie EEEEeeeEEEEeee jak ją zobaczysz. (nie widzę tego inaczej) :D
    Dżarek jak zwykle się spisał, w tym wieku mógłby mieć jakąś awarię :D w końcu już jest 40+.. weź, on taki stary, to jest przerażające jak ten czas leci. a byłam na jego koncercie jak był jeszcze hot 30+ :o
    co ja bym chciała, oczywiście standardowo czekam i w ogóle, no i niby wiem niby nie, ale no, czekam na jakiś mega zaskok ^^
    xo

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Proszę, skomentuj, to naprawdę pomaga :)