- Napijesz się razem ze mną koktajlu? – zaproponował, po raz
kolejny uśmiechając się. Przez chwilę patrzyłam na niego szerokimi oczyma.
Alkohol? O tej porze?
Weszliśmy po schodach na najwyższe piętro, a ja rozglądałam
się dookoła, uważając na każdy krok z racji tego, że trochę bolała mnie ręka, którą przytrzymywałam się poręczy. Nic dziwnego, nieźle się poobijałam.
Chyba wiedział, co przyszło mi na myśl, więc natychmiast
dodał: - Owocowego, na mleku migdałowym. Do innych nawet się nie zbliżam.
- Chętnie, dziękuję.
- Zapraszam. – wskazał mi otwarte drzwi do kuchni, w której
na półkach i blatach stały różne produkty, zapakowane w hermetycznie szczelne
pojemniki, a przy bocznej ścianie znajdowało się miejsce nowoczesnej, lśniącą
nierdzewną stalą lodówki, do której podszedł, wyciągając różne owoce: mango,
brzoskwinie, banany, rozkrojonego ananasa i karton, do złudzenia przypominający
ten na mleko. Kiedy ułożył wszystkie rzeczy na wyspie, przy której siedziałam
na wysokim stołku, zaszczycił mnie uśmiechem, nim zdążył się odwrócić,
wyciągając z szuflady szklaną deskę i masywny nóż, na widok którego aż się
skrzywiłam.
- Nie przepadasz za ostrymi narzędziami, prawda?
No nie, po raz kolejny idealnie wyczuł mój lęk - po porwaniu bałam się noży i wszystkiego, co może ranić, jednak samodzielnie ucząc się gotowania, stopniowo starałam się przezwyciężyć mój strach. Czyżby był
jakimś cholernym psychologiem? Na kogo ja muszę trafiać… Złajałam się w głębi,
wiedząc, że nie powinnam była przyjmować tego zaproszenia, po czym opuściłam
ręce na kolana, niestety, czując na jednej z nich wilgoć, natychmiast ją
uniosłam, oglądając tak, by nie pokazać mojej zakrwawionej dłoni mężczyźnie.
Tylko tego brakowało, musiałam jeszcze poranić się do krwi. Szok i stres sprawiły, że zupełnie przestałam zwracać uwagę na własne ciało. Gdyby wypadek przydarzył mi się w normalnych okolicznościach, od razu zorientowałabym się, że coś jest nie w porządku.
- Coś się stało? – był wyraźnie zainteresowany moim stanem,
odkładając nóż i owoc, który akurat dzielił na mniejsze kawałki, po czym
opłukał dłonie pod bieżącą wodą i podszedł, lekko cmokając, kiedy zauważył
krew. – Naprawdę, nie musisz się mnie bać. Gdzie jest apteczka… - miękko
wymruczał, odwracając się i podchodząc do jednej z szafek, z której wyjął błękitne
pudełko. Chwilę później stał przy mnie, ubierając na dłonie parę rękawiczek i
biorąc do ręki niewielki gazik, który zamoczył płynem z niewielkiej buteleczki.
- Może zapiec. – ostrzegł, przykładając go do mojej skóry,
oczyszczając ją z krwi, piasku i wszystkiego innego, co mogło się znaleźć na
ranie. – Jeszcze dłoń. – nadzwyczaj delikatnie ją ujął, czystym gazikiem
zmywając zaschniętą krew z jej powierzchni. – No i po krzyku. – zaczął
bandażować kolano, wcześniej układając na nim warstwę cieniutkiej tkaniny,
złożonej na pół.
Był delikatny, ale przy tym niezwykle stanowczy, owijając
bandaż dość ciasno, choć pozostawiając na tyle luzu, żebym swobodnie mogła
poruszać nogą. Kiedy zsunął rękawiczkę, nie do końca ściągając ją z dłoni,
zebrał do ręki zakrwawione gaziki, papier, w którym się znajdowały i drugą
zgarnął całość, łącząc je ze sobą i jednocześnie nie dotykając zużytych
opatrunków dłońmi, chwilę później wyrzucając całość do kosza i przecierając
fragment blatu chusteczką, nasączoną płynem antyseptycznym. Nie lubi brudu ani
bakterii, to zrozumiałe.
- Dlaczego się pan o mnie tak troszczy? Poradziłabym sobie
sama. – były to pierwsze zdania, których nie wypowiedziałam monosylabami, co
bardzo mnie zaskoczyło.
- Jeśli mam do ciebie zwracać się per „ty”, również
chciałbym, żebyś mnie tak nazywała. Jared. – podał mi dłoń, znów porażając mnie
uśmiechem. – Poza tym nie mogłem zostawić cię na środku ulicy, tym
bardziej, że mocno się potłukłaś. Musiałem ci pomóc.
- Nia. Miło mi cię poznać. – teraz, kiedy lęk zaczął
ustępować, poczułam, że wraca również odrobina mojej śmiałości.
- To jakieś zdrobnienie? – zmarszczył czoło, myśląc, jednak
gdy wrócił do krojenia, ledwie zauważalnie zerkał na mnie, siedzącą naprzeciw
niego.
- Tak, to od imienia Melania, ale preferuję skróconą formę.
- Lubisz owoce tropikalne? – odwrócił się, biorąc z blatu
blender, połączony z kielichem. Urządzenie było jednym z tych, które jedynie
wymagały ładowania raz na jakiś czas, pozostawiając użytkownikom spore pole do
popisu bez użycia prądu.
- Tak, ale rzadko je jem. Bycie studentką na stypendium nie
jest najlepszym z możliwych sposobów życia.
Jezu, znałam tego człowieka zaledwie od godziny, a już
zwierzałam mu się z takich sekretów. Nia, skończ!
- Gdzie się uczysz? – wyraźnie się zainteresował. – Bo chyba
nie jesteś stąd, prawda? Nie wyglądasz. – wrzucił pokrojone owoce do naczynia,
zalewając je niezbyt dużą ilością białawego płynu z kartonu i miksując przez
dłuższy moment.
Spojrzałam na niego, unosząc obie brwi z niesmakiem. Już
zaczynał mi wypominać? Opuściłam stopy z podnóżka na podłogę, unosząc się na
stołku.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Po prostu dużo latam
po świecie i twoja uroda jest dość nietypowa, jak na Amerykanki.
- Przyleciałam z Hiszpanii i prawdopodobnie niedługo będę
musiała tam wracać, ponieważ prawie zakończyłam mój kurs na uniwersytecie.
- Niekoniecznie. – uśmiechnął się pod nosem. Co to miało
znaczyć?
- Co masz na myśli?
- Ostatnio słyszałem o wakacie w jednej z firm artystycznych, więc myślę, że mogłabyś spróbować tam aplikować, gdybyś chciała zostać w LA. Później mogę
opowiedzieć ci więcej, dobrze? – zebrał ze stołu wszystkie pestki, skórki,
łupinki i kawałki zielonego liścia z ananasa, wyrzucając je jednym płynnym
ruchem do kosza, po czym powtórzył wcześniejszą czynność, oczyszczając
powierzchnię wyspy nawilżaną chusteczką.
- Byłoby wspaniale. Czy mogłabym w czymś pomóc, bo siedzę zupełnie bezczynnie,
podczas gdy ty robisz wszystko zupełnie sam?
- Nie, naprawdę nie trzeba, ale dziękuję za zainteresowanie.
– tym razem pochylił się, wyciągając ze schowka w wyspie dwie idealnie czyste
szklanki, wykonane z grubego szkła, stawiając je na stole i napełniając
zmiksowanymi owocami. – Proszę, częstuj się. Ja jeszcze tylko dokończę
sprzątanie, bo nie znoszę mieć wokół siebie niepotrzebnych rzeczy.
Upiłam powoli łyk przepysznego smoothie, zastanawiając się,
gdzie ja tak właściwie jestem. Do głowy przyszedł mi jeden z najgorszych
możliwych scenariuszy, jednak mając w sercu i pamięci ślady zdarzeń sprzed paru lat, wolałam nie przywoływać najgorszego. Długowłosy opłukał ostrza
blendera i kielich, wstawiając ten drugi do zmywarki, którą zaraz zamknął.
- No i już. – usiadł naprzeciw mnie, popijając koktajl. –
Mmmm, dobre. – lekko się uśmiechnął. – Gdzie się tak spieszyłaś na Sunset?
- Biegłam, żeby zdążyć na autobus na zajęcia. – zerknęłam
przelotnie na elektroniczny zegarek, który miałam na ręku. – Ale teraz już
przepadły, więc będę musiała znaleźć jakieś wytłumaczenie dla profesor Stellar.
- Nie martw się, na pewno zrozumie, że miałaś wypadek.
- Ale niedługo kończy się kurs, a ja nigdy nie opuszczałam
zajęć.
- Czyli stuprocentowa frekwencja aż do teraz… Każdemu się
zdarza, nawet tym najbardziej sumiennym. – puścił do mnie oczko, uśmiechając
się. – Jeśli się za mocno rozgrzeje, będzie niezbyt smaczne. – wskazał na
szklankę, którą nadal trzymałam w dłoni.
- Mogłabym o coś zapytać?
- Oczywiście. – zainteresowane spojrzenie przewiercało mnie
na wylot.
- Ja już zdradziłam ci, kim jestem, to teraz myślę, że ty
możesz mi też powiedzieć.
Długowłosy przez kilka sekund myślał, co odpowiedzieć. Wyraźnie widziałam, że się zawahał, delikatnie otwierając usta, jednak już po chwili usłyszałam odpowiedź. Nie wiedziałam, czy jest ona zgodna z prawdą, ale postanowiłam w nią uwierzyć w świetle ostatnich wydarzeń.
- Jestem artystą. Dużo czasu spędzam na tworzeniu. Widzisz, najwyraźniej pokrewne dusze się przyciągają. – uśmiech nie schodził mu z twarzy, tak, jakby moje pytanie niezmiernie go rozbawiło. – Jak się czujesz? – dorzucił, biorąc kolejny łyk napoju.
- Już lepiej, dziękuję. – pokiwałam głową.
- To świetnie. Pozwolisz, że odwiozę cię jeszcze do domu?
- Naprawdę, to nie jest konieczne. Jest gdzieś tutaj przystanek autobusowy? – w odpowiedzi usłyszałam głośny, szczery śmiech, który w połączeniu z mimiką twarzy mężczyzny sprawił, że natychmiast wykrzywiłam usta w podkówkę. Cóż, nie ma.
- To nie jest dla mnie żaden problem, podrzucę cię, ponieważ i tak muszę wkrótce tam jechać. – zerknął na jaskrawy zegarek z dziwnym stworkiem, który miał założony na nadgarstku. - Obiecałem, że wpadnę do brata.
- Masz brata?
- Tak, o rok starszego, Shannon mieszka niedaleko centrum. – uśmiechnął się szeroko na samą myśl o wizycie. Cóż, wyglądało na to, że lubili się, ponieważ ja nie znosiłam (przynajmniej chwilowo) mojej siostry i cieszyłam się, że zostawiłam ją za oceanem. Niech użera się z nią Carlos, jej "chłopak", który ma podobne podejście do rzeczywistości, co ona. Może ktoś kiedyś uświadomi im, że daleko tak nie zajdą? Dopiłam napój, czując się znacznie lepiej, niż wcześniej.
- Gotowa? – mężczyzna z uśmiechem zebrał nasze szklanki, odstawiając je do zmywarki, rozglądając się dookoła, czy pozostawił dookoła porządek, po czym podał mi moją torbę, która przez cały ten czas wisiała na wieszaku nieopodal lodówki. Przerzuciłam pasek przez ramię, upewniając się, że nie spadnie mi z niego, kiedy będę schodziła po schodach.
- Tak, dziękuję.
- Gdzie dokładnie mieszkasz?
- Wystarczy, jeśli wysiądę przy Elysian Park, stamtąd bez większych trudności powinnam dotrzeć do mieszkania.
- Jeśli tak będzie dla ciebie lepiej, dobrze. Pamiętasz, jak zejść do samochodu? – wyciągnął z kieszeni telefon, sprawdzając coś na ekranie, a po chwili bardzo szybko pisząc wiadomość.
- Tak, dam sobie radę.
Wyszłam z kuchni, powoli schodząc po białych schodach ze szklaną poręczą, oglądając wiszące na ścianach obrazy. Sztuka nowoczesna zdecydowanie była najbliższa gospodarzowi, wyraźnie akcentując jego upodobania. Kiedy zeszłam na sam dół, drzwi do garażu były otwarte, a wewnątrz świeciło się kilka jasnych lampek LED, oświetlających przejście. Śnieżnobiały Mercedes nadal mnie zachwycał, ale jednocześnie nieco onieśmielał: idealne, sportowe auto z napędem na cztery koła, stojące jakby nigdy nic wewnątrz budyneczku…
- Pięknie. To co, jedziemy?
- Byłoby wspaniale.
- Proszę, wsiadaj. – otworzył przede mną drzwi, przechodząc zgrabnie przed maską wozu na stronę kierowcy, wskakując na swoje siedzenie. Kiedy wdrapałam się na mój fotel – przy moim wzroście wymagało to chwili zachodu – wygodnie rozsiadłam się w siedzeniu. – Proszę, zapnij pasy. Wypadek to ostatnia rzecz, jakiej bym teraz pragnął. – zwrócił się do mnie ciepłym tonem, wyraźnie mając na myśli moje bezpieczeństwo.
Wyjechaliśmy z garażu przy akompaniamencie pomruku silnika, ale po dłuższej chwili usłyszałam cichy śpiew mężczyzny. Trzeba było mu oddać, że był dobry. Nawet bardzo dobry.
No warning sign, no alibi
We faded faster than the speed of light,
Took our chance, crashed and burned.
No, we'll never ever learn.
- Fajna piosenka. – uśmiechnęłam się szeroko, słuchając słów. Były tak rzeczywiste w mojej obecnej sytuacji…
- Dziękuję, to jeden z napisanych przeze mnie kawałków. – odparł, nie odrywając wzroku od ulicy.
- Komponujesz?
- Tak.
Wow, muzyka… to prawie tak, jak malarstwo, ale jeśli popełniłoby się błąd malując, zawsze można zasłonić nieudany fragment kolejną warstwą farby. Jedna nuta zmienia wszystko. W ciszy jechaliśmy przez miasto, a ja wpatrywałam się w widoki za oknem.
- Widzę park. – powoli zaczęłam przygotowywać się do rozpinania pasa, czekając, aż mężczyzna zwolni i zaparkuje. – Dziękuję za pomoc i za koktajl.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że przyjdzie nam się jeszcze spotkać, ale może w nieco innych okolicznościach, zgoda?
- Byłoby wspaniale. Jeszcze raz dziękuję. – wysiadłam z auta, obchodząc je dookoła i powoli odchodząc chodnikiem.
- Nia! – usłyszałam głos Jareda, głośno zwracającego się do mnie przez okno, więc podeszłam, czekając. - Zupełnie bym zapomniał. Proszę, jeśli będziesz chciała kiedykolwiek porozmawiać, zadzwoń. W sprawie tej firmy również. – wręczył mi wyjętą z kieszeni koszuli wizytówkę z nadrukiem plastra miodu i napisem The Hive, wykonanym czarno – złotymi literami.
W odpowiedzi wsunęłam ją do bocznej kieszonki torby, przyklepując.
- Dobrze. Miłego popołudnia! – odeszłam w stronę znanego mi przystanku, machając mu ręką. Minutę lub dwie później, kiedy zerknęłam za siebie, już go nie było. Pojechał.
----------------------
Mea culpa, mea culpa, po raz trzeci mea culpa. Obiecywałam rozdział na weekend, jednak nie udało mi się to z powodu sobotniego wyjazdu, za co przepraszam. Oddaję fragment w Wasze ręce, proszę jak zwykle o (motywujące Mr. Wena) komentarze, oceny, cokolwiek (poza SPAM'em rzecz jasna) i do zobaczenia #soon. Zdecydowanie wcześniejsze, niż to, które zwykle praktykuje J. w rzeczywistości ;)
S.
super =)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńS.
Świetny rozdział, no i tak jak myślałam, moje podejrzenia odnośnie Jareda okazały się słuszne. Cóż mogę więcej dodać, fajnie i lekko się czyta (jak każde Twoje opowiadanie), oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńZgodnie z prośbą życzę weny i zapraszam do siebie na Erase This Face, bo właśnie dodałam rozdział :)
Pozdrawiam, C.
Oj, pokarm dla Mr. Wena przyda się, przyda, bo utknęłam w pewnym dziwnym momencie... Cieszę się, że jeszcze nie zaczęłam zanudzać (przynajmniej ciebie ;) )
UsuńDzięki :)
S.
jej, ale on kochany <3 no i tajemniczy! taki właśnie jest Jaro. ale troche mnie dziwi, że ona nie wiedziała kim on jest. why? taka nierozgarnięta czy niezainteresowana? hmm...
OdpowiedzUsuńjestem też ciekawa, czy Nia zdecyduje się składać do tej firmy, byłoby fajnie! no i pewnie jej Jaro pomoże, bo on taki humanitarny i szarmancki. chociaż ja w dalszym ciągu uważam, że też ma w sobie coś z sku.rwiela:D no ale co ja mogę wiedzieć. jest jaki jest. nie wiem jak on może w jej życiu namieszać i co zrobić. pewnie będzie rozpoznawalna.
pozdrawiam :)))
Nia nie wie,kim jest J., bo zwyczajnie nie należy on do kręgu jej zainteresowań. To nie jest Echelonka lub zwykła fanka,która czyha na szczęście ;)
UsuńJ. namiesza jeszcze trochę,ale to za jakiś czas - dłuższy,bo i to opowiadanie będzie długie :)
S.
wiesz, ja nie interesuje się, nie słucham, ale kojarzę. może nie do końca, ale wiem o kogo mniej więcej chodzi:D
Usuńile planujesz odcinków? :>
Ostateczna liczba rozdziałów jeszcze nie jest określona. Wszystko zależy od tego, jak potoczy się ta historia i jak wiele będę w stanie napisać.
UsuńS.
Jejku, rozpływam się. Jared taki uroczy, taki kochany, taki idealny, no jezu no, awwwwwwwwwww
OdpowiedzUsuńTa sprawa z Nią coraz bardziej mnie ciekawi... To znaczy; to wydarzenie, przez które ma uraz do błękitnookich, itd itd. Mam nadzieję, że wkrótce dowiemy się więcej? :D
Ech, drogi Panie Leto. Proszę przestać zabijać perfekcyjnością. Dziękuję.
Niechże on jej wywróci życie do góry nogami, tak caaaałkowicie, pls. Tak czuję, że prędko z niego nie zniknie XDD
Cóż. Niesamowicie dobry rozdział. Oby tak dalej!
No i dużo słoneczka, weny, pomysłów, itp. Pozdrawiam cieplutko <3
(u mnie 16 c: http://thisissempiternal-bmth.blogspot.com/2014/07/16.html)
Dziękuję za życzenia :)
UsuńSłońca bynajmniej tu w Hiszpanii mi nie brakuje, codziennie mamy 35-37° u nas :)
Nawet nie wiesz, co mówisz, że jeszcze życie Nii powywraca się do góry nogami :)
S.
O rozdziałach blogów reklamujących się proszę o informowanie w zakładce SPAM w formie odpowiedzi pod podlinkowanym postem :)
OdpowiedzUsuńS.
Kocham <3 kocham <3 kocham <3
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :)
UsuńS.
Dopiero zauważyłam, że jeszcze nie skomentowałam tego rozdziału. Nie wiem jak to zrobiłam, ale już nadrabiam.
OdpowiedzUsuńZa dużo w sumie powiedzieć nie można, bo akcji zbyt dużo nie ma. No, ale Jared pewnie zaskoczony, że ona nie wie kim on jest. No i jeszcze The Hive. Jak to poplątasz? Będzie u niego pracowała? No zobaczymy ;)
Weny!
Poplączę, poplączę, już ty się o to nie martw.
UsuńZobaczysz sama ;)
S.
Ha! Jednak Jarek xD
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że nie Chester, ale będzie miło przeczytać dla odmiany coś innego.
Weny!
Ostatni raz długowłosego Chestera to chyba widziałam na zdjęciach z czasów Grey Daze, tak gwoli ścisłości ;)
UsuńDzięki :)
S.