Długo zajęło mi przywyknięcie do nowych warunków… pierwszej i
drugiej nocy prawie wcale nie przespałam (irytujący jet lag), pomimo tego, że byłam zmęczona, a
poranki i całe dnie były równie wyczerpujące, co noce. Długo nie mogłam zebrać się w sobie i
wstać, ruszyć się z miejsca, przygotować śniadanie, a kiedy już zabrałam się z
wolna za rozpakowywanie walizek, wymagało to ode mnie nie lada
wysiłku i zmuszenia się do znalezienia wszystkiego, co ze sobą przywiozłam.
Otwierając powoli zamki i zabezpieczenia, uświadomiłam
sobie, że jakimś cudem uniknęłam kontroli bagażu większości pasażerów
europejskich, o której tyle czytałam i jak bardzo się jej bałam. Wiedziałam, że
nie jestem przemytnikiem, że nikt nie mógł mieć żadnych uwag co do przewożonych
przeze mnie rzeczy, w tym leków, które wiozłam z Europy, jednak w głębi czułam
na lotnisku lęk, że moje torby zostaną przeszukane i będę musiała wyjaśniać,
dlaczego wiozę akurat takie przedmioty.
Trzeciego dnia, kiedy siedziałam w pokoju, ubrana w jeden z
ulubionych, nieco znoszonych T-shirtów i szorty, całe obszyte dżinsowymi
łatami, czytając i popijając domową, mrożoną herbatę cytrynową, do drzwi zadzwonił
dzwonek. Bardzo powoli zwlekłam się z łóżka, otrzepując się i podeszłam, żeby
otworzyć. Zerkając przez judasza, zobaczyłam koordynatorkę, ubraną w lekką
sukienkę i czekającą na progu, więc wpuściłam ją do środka.
- Witaj, jak się miewasz?
- Nie mam powodów do narzekania, dziękuję. – cóż, stare nawyki
wzięły górę i nieważne, w szczęściu czy nieszczęściu, chorobie czy zdrowiu i
tak na twarzy natychmiast zagościł mi uśmiech. Zresztą, siedziałam w mieszkaniu
sama, nie wiedząc absolutnie nic o LA.
- Czy wszystko, co tutaj masz, jest wystarczające?
- Myślę, że tak.
- Wspaniale. Przyjechałam, żeby wyciągnąć cię stąd na mały
spacer i wycieczkę po mieście. Pewnie chcesz zobaczyć wszystko i dowiedzieć się
nieco więcej o tej okolicy, prawda?
Już wiedziałam, co, a może raczej... kogo przypominał mi jej
entuzjazm, wręcz porównywalny do zachowania dziecka, które dostało nową
zabawkę. Tak, Effie Trinket z trylogii „Igrzysk Śmierci”. Na moje szczęście,
moja opiekunka nie wykazywała tak przesadzonego zainteresowania nad własnym
strojem ani fryzurą. Przynajmniej nie musiałam się czuć jak w towarzystwie
pajaca cyrkowego, który przesadził z makijażem.
- Może tylko się przebiorę… - spojrzałam na bose stopy i
praktycznie niczym nieprzykryte nogi. Tak przecież nie wyjdę do ludzi. –
Proszę, niech pani usiądzie. Napije się pani czegoś?
- Dziękuję, nie trzeba.
- Za chwileczkę wrócę. – kilkoma krokami dopadłam pokoju,
zamykając drzwi i szukając w szafie nieco dłuższych spodni i lepiej
wyglądającej koszulki. Albo nie, T-shirt może być. Podobno vintage jest w
modzie. Kiedy uśmiechnęłam się do swojej sylwetki w lustrze, natychmiast
poprawił mi się humor. Przeczesując włosy, kątem oka zobaczyłam leżący na stole
przewodnik, który wcześniej oglądałam, jednak zrezygnowałam z brania go ze
sobą. Oczami miejscowych wszystko musiało wyglądać lepiej, inaczej. Jeszcze
tylko odrobina masła kakaowego na usta, torba z najpotrzebniejszymi rzeczami,
nieodłączny aparat i mogłam podbijać miasto.
- Gotowa?
Kiedy wyszłam z pokoju, opiekunka czekała już przy drzwiach.
- Zdecydowanie tak.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, zeszłyśmy na dół, gdzie stało
kilka aut, jednak skinieniem ręki zostałam zaproszona do małego i wyglądającego
na stary błękitnego garbusa. Miałam ciche nadzieje, że się nie rozleci podczas
jazdy.
- Nie martw się, jest regularnie serwisowany. A tak
właściwie, skoro mamy razem współpracować, Anna. – podała mi dłoń, szeroko się
uśmiechając. Dosłownie, jakby czytała mi w myślach.
- Skąd wie… - urwałam momentalnie, widząc, jak ze spokojem
kiwa głową.
- Natychmiast spuściłaś ramiona i wzięłaś głębszy oddech.
Pracowałam z wieloma osobami i nauczyłam się odczytywać sygnały, dawane przez
ciało. Pokażę ci parę miejsc, pojedziemy też trasą autobusu, żebyś sama mogła
trafić na uczelnię.
Przejechałyśmy z wolna labirynt uliczek, zwalniając przy
jednej z głównej ulic, na której znajdował się przystanek.
- Na uczelnię możesz jechać linią 251 aż do Sunset, a
później musisz się przesiąść w 157, który zawiezie cię wprost pod szkołę. Z
lewej strony masz Elysian Park, w weekendy spotykają się tutaj chętni na tai-chi,
jogę na świeżym powietrzu i inne tego typu sporty, dokładną godzinę możesz
sprawdzić na stronie internetowej parku. – usłyszałam klikający dźwięk
kierunkowskazu i zjechałyśmy na drogę stanową 110.
Szeroko otworzyłam usta, widząc wielki stadion baseballu.
- To Dodger Stadium, Dodgers to jedna z lepszych
kalifornijskich drużyn. Chcesz zobaczyć Hollywood?
- Jeszcze się mnie pa… - urwałam, uświadamiając sobie, że wciąż chciałam zwracać się do mojej koordynatorki per "pani" – o to pytasz? Jasne!
Kobieta zerkała na tablice, informujące o natężeniu ruchu,
orientując się, gdzie możemy stanąć w korku.
- Przejedziemy przez Edendale i Sunset, bo tak jedzie
autobus.
Dookoła drogi było pełno różnych sklepów, kafejek i innych
miejsc, w których aż roiło się od ludzi, niosących torebki z lunchem, plecaki,
torby, widziałam też jakiegoś tańczącego mężczyznę, starającego się wiernie
oddać ruch Michaela Jacksona.
- Zwolnimy na Hollywood Boulevard, żebyś zobaczyła Barnsdall
Art Park. Czasami studenci wydziałów artystycznych wystawiają tam swoje prace.
Będzie po naszej lewej stronie.
- To jest TA Hollywood Boulevard? Ta sama? - siedziałam z szeroko otwartymi ustami. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek znajdę się w tak znanym miejscu.
- Jak najbardziej. Gdybyśmy jechały dalej sto jedynką,
dotarłabyś do Hollywood Bowl i górnych dzielnic, w których mają domy wszyscy
ważniejsi artyści. A na samej górze masz Hollywood Hills. Jeśli zerkniesz w lewo, tam dalej, gdzie są białe mury, to
wytwórnia filmowa Paramount.
Cały czas jechałyśmy, tym razem jednak dość wolno,
korzystając z lekkiego korku.
- Popatrz teraz w prawo, tam jest Avalon, jeden z lepszych klubów z tradycjami, gdybyś kiedyś chciała wyjść ze znajomymi. – kierując, Anna wyliczała
kolejne i kolejne miejsca. Jak ja miałabym je wszystkie naraz zapamiętać? -
Jesteś głodna? Mam ochotę na lunch.
Uśmiechnęłam się, gdyż choć mój organizm nie zdążył się
jeszcze przyzwyczaić i dla mojego żołądka w dalszym ciągu był środek nocy,
chętnie skubnęłabym nieco sałatki lub niewielkiego sandwicha.
- Świetnie. Podjedziemy po drodze do szkoły do jednej z
moich ulubionych knajpek. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci kuchnia tajska?
- Nie.
- Jedziemy. – klikający kierunkowskaz uświadomił mi, że
zjechałyśmy z Hollywood Blvd. Kiedy zaparkowałyśmy w cieniu budynków,
wysiadając z auta, dookoła pachniało różnymi przyprawami i świeżymi produktami,
a dookoła dostawcy z opakowaniami termicznymi dwoili i troili się, by zdążyć na
czas ze wszystkimi dostawami. Lunch przecież nie mógł czekać w nieskończoność.
To nie Hiszpania… Nie wiedziałam, czy celebruje się tu tak, jak w moim
rodzinnym kraju posiłki, czy raczej panuje tu takie szaleństwo, jak we
wszystkich filmach, opowiadających o Stanach.
Kiedy weszłyśmy do środka, Anna od razu skierowała się do
baru, siadając przy nim.
- Tak będzie nam najwygodniej, poza tym będziesz mogła
zobaczyć, jak pracuje kuchnia. – kiedy wypowiedziała te słowa na głos,
zobaczyłam, że od kuchni dzieli nas ściana, wykonana ze szkła, przez którą było
idealnie widać to, co działo się wewnątrz restauracji.
- Witam w Toi, czym mogę służyć? – Azjatka, ubrana w ciemne, eleganckie i dopasowane kimono natychmiast przysunęła nam karty, oprawione w ciemnofioletowy jedwab.
- Dla mnie będzie kurczak w imbirze i mała porcja ryżu
jaśminowego. Nia, co wybierasz?
- Poproszę Vegi pad tai. – odparłam.
- Do tego dwie mrożone herbaty.
- To wszystko?
- Tak, dziękujemy.
Kiedy po krótkiej chwili dostałyśmy miseczki z naszymi
daniami, powoli zaczęłyśmy jeść, rozmawiając.
- Mam dla ciebie coś ze szkoły. - Anna wręczyła mi kopertę
sporych rozmiarów. - Jeśli chcesz, możesz ją od razu otworzyć.
- Później.
Siedząc już w domu, długo po powrocie, otworzyłam kopertę,
wczytując się dokładnie w dokumenty, zawarte wewnątrz. W środku czekała na mnie
notka od kolejnej koordynatorki z prośbą o spotkanie, karta miejska oraz
płatnicza, na której, jak mówił list, znajdowała się już część mojego
stypendium, z którego mogłam skorzystać, choć nie chciałam chwilowo naruszać
tych zasobów. Cóż, wyglądało na to, że moje studia miały zacząć się naprawdę
przyjemnie.
-------------------------------
Rozdział z cyklu ponadprogramowych. Pierwotnie miało go nie być, ale jest, więc mam nadzieję, że zaspokoił Wasze oczekiwania.
Niedługo pojawi się coś więcej.
Proszę, zostawcie mi słówko lub dwa, to naprawdę działa motywująco :)
S.
Cóż mogę powiedzieć: jest cudownie, jak zawsze! XD
OdpowiedzUsuńGłówna bohaterka coraz bardziej mnie intryguje i mi się podoba *-* Polubiłam Annę, wydaje się taka sympatyczna i milutka, mam nadzieję, że nie wyskoczy z niej jakaś ukryta jędza czy coś :/
O raaany, to całe zwiedzanie... Opisujesz wszystko TAK realistycznie, że czułam się jak ich towarzyszka, omatko. Wiem, wiem, piszę ci to za każdym razem, ale to wręcz nieprawdopodobne, jak bawisz się słowami <3
Mam nadzieję, że nowy fragment pojawi się równie szybko, weny!
W sumie... masz dużo racji w tym, co piszesz - żeby "widzieć",co piszę, usadowiłam się na tylnym.siedzeniu auta Anny :)
UsuńDzięki,wena zawsze się przyda!
Kolejny rozdział wkrótce ;)
S.
Och, zazdroszczę jej takiej wycieczki po LA i Hollywood! :D
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś i ty tam wylądujesz? ;)
UsuńS.
Twoje opisy są lepsze niż wycieczka na Google Maps :D
OdpowiedzUsuńRozdział taki przejściowy, raczej dużo akcji nie ma, a jedynie wprowadzenie do ciągu dalszego, którego jestem baaaardzo ciekawa ;)
Weny i czasu kochana!
Myślę,że niedługo zacznie się coś dziać ;)
UsuńA na razie wprowadzam, powoli i stopniowo :)
S.
Awww jeszcze nie wiem co tu się będzie działo, bo dopiero to rozkręcasz... ale najlepsze jest to, że robisz to w taki sposób, że ja już się w tym opowiadaniu zakochałam! Haha :D te opisy... czytając czuję się jakbym tam była (takie moje marzenie...) więc dziękuję! Jestem pewna, że będzie to coś genialnego, jak wszystko co tworzysz :p także bardzo, bardzo czekam na dalsze rozdziały i życzę weny! :D
OdpowiedzUsuń@shinodofremia
Dzięki za miłe słowa, cieszę się, że już ci się podoba :)
UsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz przy kolejnych rozdziałach :)
S.
Przez Ciebie zachciało mi się polecieć do LA (bardziej niż zwykle) i poczułam się, jakbym tam była. Świetne opisy i czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńWeny i dużej ilości czasu!
Pozdrawiam, C.
P.S. Pewnie już zauważyłaś, ale i u mnie pojawił się nowy rozdział :)
Czas się przyda, dziękuję :) 24-godzinna doba to chyba nieco za mało dla mnie...
UsuńWszyscy chcą lecieć do LA, aż niewiarygodne...
S.